niedziela, 24 lutego 2013

Hate This and I'll Love You



Tytuł:  Hate This and I'll Love You

Ostrzeżenia: liczne wulgaryzmy, używki, alkohol, seks, mpreg ( male pregnacy ) Od autorki: Tak, jest wątek męskiej ciąży - jeśli nie przepadasz, to nie czytaj.



Przepraszam za liczne błędy!






Zaczęło się niewinnie. Jak zawsze. Na początku fascynacja, chęć przebywania z nim jak największą ilość czasu. Następnie była faza rządnych myśli, które próbował za wszelką cenę wyrzucić ze swojej głowy. Bo przecież nie każdy chłopak myśli o swoim przyjacielu w taki sposób.
Później Ben zdał sobie sprawę, że nie może wytrzymać bez Danny'ego choćby minuty. Musiał go widzieć, słyszeć, czuć.
Po pewnym czasie tak po prostu zdał sobie sprawę, że jest szaleńczo zakochany w tym uzależnionym od seksu, dziwek i Whisky dupka. Ale Ben patrząc na niego nie widział w nim ani jednej wady, która mogłaby go od niego oddalić.
Ben dziękował Bogu, że podczas trasy może być ciągle w jego towarzystwie, że może patrzeć na niego kiedy tylko chce. A kiedy szczęście dopisywało był zadowolony z faktu, iż czasem może dzielić z nim pokój w hotelu.
Ku niespodziewanemu obrotowi sytuacji, Ben był naprawdę zdziwiony kiedy po jednym z koncertów Danny wziął go na bok i zapytał nieśmiało czy nazajutrz chciałby z nim wyjść na kolację. Sami. Tylko oni dwoje. Bez chłopaków.
Ben pamiętał, że niczym zakochana nastolatka przygotowywał się do wyjścia, co dziesięć minut zmieniając ubrania, a stres i zdenerwowanie zapijał małymi łykami Whiskey.
Kilkanaście minut później o wyznaczonej godzinie Danny zapukał do drzwi jego pokoju hotelowego.
-Piłeś? - zapytał. Nie czekając na odpowiedź, chwycił starszego chłopaka za dłoń i mrucząc pod nosem coś w stylu ''chodź, bo się spóźnimy'' wyszli szybkim krokiem z budynku.
Ben nie sądził, że jego życie zmieni się w niczym komedii romantycznej.
Zaczęło się od miłej kolacji, rozmowie z delikatnymi podtekstami, nieśmiałych dotyków, ukradkowych uśmiechów.
I właśnie tego wieczoru Ben po raz pierwszy posmakował ust Danny'ego, którego ręce owinęły się ciasno wokół jego bioder i raz po raz przyciągał go bliżej siebie by w końcu ich ciała zetknęły się całą powierzchnią.
Kąciki Bruce'a uniosły się delikatnie kiedy na wargach młodszego mężczyzny poczuł smak lodów czekoladowych, które jedli razem niecałą godzinę wcześniej.
To nie był taki zwykły pocałunek, ale nie miał w sobie też tej namiętności, która zwykle towarzyszy przy całowaniu. Ani Ben ani Danny nie walczyli o dominację.
Chociaż obydwoje trzymali wargi pomiędzy swoimi, to nawet nimi nie poruszali. Po prostu stali i tak właśnie oddawali się sobie w tym ciasnym uścisku i plątaninie rąk wiedząc jakby na wszystko inne nadejdzie jeszcze właściwy czas.
-Danny? - wymruczał Ben w zgięcie szyi Danny'ego kiedy przerwali pocałunek. - Dziękuję za wspaniały wieczór.
Musnął po raz ostatni jego usta i zniknął za drzwiami swojego pokoju hotelowego.
I właśnie tak zaczęła się ich wspólna historia.


~

-Dziękuję za wspaniały wieczór – musnął moje usta i z nieśmiałym uśmiechem zniknął za drzwiami. Mój sztuczny uśmiech zniknął z mojej twarzy.
-Kurwa! - przekląłem siarczyście i z furią uderzyłem pięścią w ścianę nieopodal. Starałem się. Zabrałem go na romantyczną kolację do drogiej restauracji, flirtowałem z nim, co nie leży nawet w mojej naturze, dałem swoją kurtkę kiedy było mu zimno niczym prawdziwy dżentelmen, a ten odpłaca mi się takim czymś. Zwykłym, marnym pocałunkiem. Oczekiwałem o wiele wiele więcej niż to, co otrzymałem.
Owszem, Ben jest naprawdę pociągający, wręcz wygląda i zachowuje się jak kobieta, ale to nie moja liga. Chciałem go po prostu przelecieć, zobaczyć jak to jest być z facetem, a Ben jako gej nadawał się do tego idealnie. Mój penis aż drgnął z podniecenia na samą myśl, że kiedy mi się uda, będę mógł szczytować w jego ciasnym i wilgotnym wnętrzu.
Zawiedziony, że mój plan nie powiódł się, wróciłem do swojego pokoju, który znajdował się kilka drzwi dalej. Rzuciłem się na łóżko po drodze zgarniając z podręcznej lodówki butelkę piwa.
Nie rozumiałem siebie. Codziennie mogłem zaliczyć bez żadnych zobowiązań jakąś dziewczynę, która bez oporów pójdzie ze mną do łóżka czy ewentualnie mogłem iść do burdelu i poprosić o jakiegoś faceta, który byłby po prostu chętny by wypiąć swój tyłeczek w moją stronę i dać się przerżnąć. Ale nie, bo coś we mnie mówiło mi, że chcę Bena. Pieprzone drugie ja.
Nie wiem co mnie tak do niego ciągnęło. Może to przez jego przydługie włosy, które okalały jego twarz przez co wyglądał maksymalnie kobieco czy po prostu przez osobowość. Albo jedno i drugie.
Nie wiem skąd napadła mnie chęć zdobycia go. Kiedy już coś sobie wymyślę, to nie odpuszczę.
Chcę go pieprzyć i chcę żeby w ekstazie krzyczał moje imię.
Ale teraz kiedy nie udało mi się zaciągnąć go do łóżka, pozostało mi starać się jeszcze bardziej, aż wszystko dojdzie do skutku i będę mógł widzieć jego zadowoloną twarz pode mną.
Jutro będę kontynuować swój plan. Muszę go uwieść.
Dopiłem swoje piwo, a szklaną butelkę odrzuciłem gdzieś daleko od siebie, po czym rozebrałem się i poszedłem wziąć gorący prysznic sam na sam z moją ręką.
Chwilę później ciasną łazienkę wypełniła gęsta, gorąca para i moje jęki.

Nazajutrz obudziło mnie namolne pukanie do drzwi i liczne przekleństwa osoby pukającej.
-Worsnop, kurwa mać! Jeśli masz tam jakąś dziwkę w pokoju, to wyrzuć ją. Może być nawet przez okno. Nie obchodzi mnie, że jesteśmy na piątym piętrze! Bylebym nie widział twojego chuja między jej cyckami – usłyszałem przytłumiony przez drzwi i wkurwiony głos Sama.
Zwlekłem się z łóżka i ubrałem na siebie wczorajsze bokserki, które akurat były pod ręką i przecierając oczy otworzyłem drzwi.
Pierwszą rzeczą, którą zobaczyłem, to wielka sportowa torba przewieszona przez jego ramię.
-Kurwa, wiedziałem – mruknąłem nieprzytomnie. Jutro mamy grać pierwszy koncert na Warped Tour.
-Brawo idioto. Powinniśmy być w drodze już od godziny, a facet od tourbusa i Kyle (od aut. tour manager) powoli zaczynają się wkurwiać – chłopak ze zirytowaniem przewrócił oczyma i spojrzał na mnie osądzającym wzrokiem. - Masz pół godziny i chcę widzieć twoją dupę siedzącą w busie, zrozumiano? - dźgnął mnie palcem wskazującym w klatkę piersiową wymuszając odpowiedź. Przytaknąłem.
-Możesz zobaczyć ją nawet teraz. Wystarczy, że odchylę bokserki i... - nie dokończyłem, bo przerwał mi odgłos obrzydzenia, który wyrwał się z jego ust i sekundę później już go nie było.
Zatrzasnąłem drzwi za Samem i pozbierałem z podłogi porozrzucane rzeczy, po czym założyłem je na siebie. Zapach był jeszcze do wytrzymania.
Spod łóżka wyciągnąłem walizkę, z której na szczęście nie wypakowałem wszystkich ubrać i robiąc miejsce na inne dopakowałem te w których już chodziłem.
Spojrzałem na pokój sprawdzając czy nie zostawiłem przypadkiem czegoś i byłem gotowy do wyjścia. Zarzuciłem na siebie jeszcze moją skórzaną kurtkę z frędzlami, której tak wszyscy nienawidzą, chwyciłem walizkę i chwilę później wchodziłem już do naszego busa witając wszystkich machnięciem ręki.
-Wow, Worsnop, wyrobiłeś się w niecałe piętnaście minut! Brawo, brawo – parsknął ironicznie ten denerwujący idiota, nasz basista po czym rzucił mi butelkę Budweisera.
-Jeszcze raz po nazwisku Bettley, to dla równowagi obiję ci drugie oko – zagroziłem żartobliwie, wspominając incydent sprzed kilku dni kiedy to Sam uderzył się główką gitary w oko. - Za ile dojedziemy? - zapytałem zmieniają temat i usadowiłem swój zacny tyłek na skórzanej kanapie obok milczącego Camerona.
-Do Salt Lake City dojedziemy za jakieś sześć godzin, może więcej jeśli będą korki. A później miasta tak jak w planie festiwalu - z końca naszego prowizorycznego salonu odezwał się cicho Ben.
Prawie o nim zapomniałem. Dziś jego włosy ułożyły się w jego naturalne loczki, a zaspane oczy zmrużył tak, że prawie nie było widać jego szaroniebieskich tęczówek. Mógłbym powiedzieć, że wyglądał nawet uroczo, ale nie przesadzajmy. Po prostu wyglądał lepiej niż zwykle.
Siedzieliśmy, piliśmy i rozmawialiśmy jeszcze przez następną godzinę jazdy o nadchodzącej trasie, w którą wyruszamy zaraz po Warped, a później wszyscy rozeszli się do swoich koi czy do naszego umownego małego studia na końcu busa.
Zostałem tylko ja i przysypiający Ben. Panowała niezręczna cisza.
Spojrzałem na niego. Siedział na końcu sofy z głową opartą o szybę, która co jakiś czas niebezpiecznie podskakiwała kiedy bus zwalniał albo skręcał.
-Ben? - podszedłem do niego i usiadłem obok jednak zachowując między nami pewien dystans.
Wymruczał coś niewyraźnie, po czym otworzył oczy i spojrzał na mnie zamglonym wzrokiem.
-Chodź się położyć, jesteś zmęczony.
Znów wymruczał coś niewyraźnie czego nie byłem w stanie nawet zrozumieć i nie minęło pięć sekund, a jego głowa wylądowała na moich kolanach.
-Ben, nie to miałem na myś... - zaskoczony obrotem sytuacji chciałem zapytać, ale chwilę później jego klatka piersiowa zaczęła się lekko unosić, więc wiedziałem, że po prostu zasnął.
Nie chcąc go budzić, delikatnie zsunąłem jego głowę z moich kolan, po czym wziąłem go na ręce i przeniosłem do jego koi.
-Tam mi było wygodniej – wymamrotał chowając głowę w poduszkę. - Na twoich kolanach.
-Wiem skarbie, wiem – powiedziałem do niego czule, diametralnie zmieniając ton głosu na milszy. Czas wprowadzić mój plan w życie. - Położyć się z tobą?
Pokiwał jedynie głową i zrobił mi miejsce.
Przyciągnąłem go do siebie i pozwoliłem by położył głowę na mojej klatce piersiowej.
Moje dłonie natomiast wylądowały na jego odkrytych biodrach i powoli zjeżdżały coraz niżej raz po raz zahaczając o gumkę jego wystających ze spodni bokserek. Ben poruszył się niespokojnie, ale nie protestował przed dalszym dotykiem. Moja dłoń zjechała na jego podbrzusze, które zacząłem delikatnie masować, co spotkało się aprobatywnym pomrukiem zadowolenia.
Moje palce zręcznie ominęły jego bokserki i wkradły się do środka zmierzając ku jego penisowi, który po chwili był już w mojej dłoni.
-Danny, do cholery, co ty robisz? - odepchnął moją dłoń od siebie i spojrzał z wyrzutem. - Nie jestem jakąś dziwką, którą możesz bezkarnie macać.
-Myślałem, że chcesz...Ta kolacja, pocałunek... - granie zranionego idioty zawsze wychodziło mi najlepiej. - Przepraszam Ben, to było nie na miejscu.
-Och, Danny. Ja nie jestem gotowy. Chciałbym, ale nie teraz – szepnął nieśmiało, a na jego policzkach pojawiły się wstydliwe rumieńce.
Kurwa, kurwa, kurwa. Jebana cnotka. Myślałem, że przelecenie go będzie łatwiejsze niż myślałem.
Kilka miłych słówek czy coś w tym stylu i już jest mój, ale najwidoczniej nie był taki łatwy jak przypuszczałem.
Ale kiedy powiedział, że nie jest jeszcze gotowy, to znaczy, że jeszcze tego nigdy nie robił, prawda?
Boże, w takim razie jaki on musi być kurewsko ciasny. Nie, nawet nie chcę sobie tego wyobrażać.
Cóż, za późno. Mój inny mózg już zaczął twardnieć. I znów widziałem go wijącego się pode mną z rozkoszy, seksownie przygryzającego dolną wargę i jęczącego moje imię.
Ale to nie zmienia faktu, iż nadal jest jebaną cnotką.

~

Późnym popołudniem dotarliśmy do Salt Lake City, więc od razu po przyjeździe poszliśmy na sound check. Później zagraliśmy koncert, który niczym nie różnił się od innych, schodząc ze sceny znów zostaliśmy oblegnięci przez fanów, co wiązało się ze zdjęciami i rozdawaniem autografów czy podpisywaniem różnych części ciała bądź ubioru.
Tego wieczoru naoglądałem się kobiecych piersi jak nigdy.
-Jakieś plany? - zapytał James zapalając papierosa i patrząc na nas wyczekująco.
-A jak myślisz? - parsknął drwiąco Cameron. - Chlanie, ćpanie i jebanie! - wykrzyknął zanadto entuzjastycznie i klepnął stojącego obok Sama w tyłek. - A tak na poważnie, to spotkałem wcześniej Matty'ego (od aut. wokalista Memphis May Fire). Powiedział, że możemy wbić i opić dobre rozpoczęcie Warped. Co wy na to?
James jedynie przytaknął ochoczo, a po minach Sama i Cama było wiadomo, że nie przepuszczą okazji opicia się. Kątem oka spojrzałem na Bena, który stał oparty o nasz bus ze wzrokiem wbitym w ziemię. Nie miał ochoty nigdzie iść, widziałem to.
-Nie tym razem panowie, ja dziś odpadam – uśmiechnął się sztucznie i wyrzucił niedopałek papierosa na ziemię, a następnie wszedł do busa.
-Ta, ja też nie mam ochoty na zabawę. Pozdrówcie ode mnie tego rudego chuja – pożegnałem się z nimi i wszedłem za Benem do naszego tymczasowego domu.

~

-Piwa? - zaproponowałem i nie czekając na jego odpowiedź podałem mu już otwartą butelkę, do której szybko dorzuciłem małą tabletkę tak zwanego rozluźniacza. Połówka LSD jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Wręcz przeciwnie.
Wymruczał pod nosem coś w stylu 'dziękuję' i rozłożył się na sofie, a ja usiadłem zaraz obok niego zarzucając ramię na oparcie siedzenia za Benem.
-Czemu nie chciałeś iść? - zapytałem od niechcenia.
-Po prostu bez powodu. Nie mam ochoty znów po raz setny widzieć tych samych twarzy i pić w tym samym gronie aż do utraty przytomności jak zawsze. - O, język zaczynał mu się powoli rozplątywać dzięki tabletce i piwie.
Kilkanaście łyków później Ben rozluźnił się całkowicie. Zaczął mówić o rzeczach, o które bym nigdy go nie podejrzewał, ale w większości były to nic nie warte uwagi bzdury. Zwykła paplanina naćpanego człowieka, która ucichła kiedy zamknąłem jego usta swoimi.
Zaskoczony przez pierwsze sekundy nie oddawał pocałunku, lecz po chwili wylądował w rozkroku na moich kolanach, a nasze krocza idealnie się stykały dając mi małą przyjemność przy każdym ruchu jego bioder.
Ciche pomruki, westchnienia i mlaski wypływały z naszych ust. Odepchnąłem go lekko od siebie by zdjąć z niego koszulkę, którą odrzuciłem daleko od siebie i wróciłem do atakowania jego ust.
Z ust przeszedłem na szyję, na której zostawiałem malinki, a Ben wręcz jęczał mi do ucha.
Lekko brutalnie zrzuciłem go ze swoich kolan i usiadłem na jego kroczu.
Pod pośladkami wyczuwałem jego znaczną erekcję. Cóż, ja nie byłem lepszy. Moje spodnie były wręcz za ciasne, co aż naprawdę przyjemnie bolało. Najmniejszy ruch sprawiał mi nieopisaną rozkosz.
Nachyliłem się nad Benem i przygryzłem jego dolną wargę jednocześnie lekko ją ssąc.
-Ben, mam kurewską o-ochotę pieprzyć cię do nieprzytomności – wysapałem w jego usta i złożyłem na nich mocny pocałunek. - Proszę, pozwól mi.
Kiedy zaczął rozpinać rozporek moich spodni, już wiedziałem, że jego odpowiedź będzie brzmieć...
-Danny, nie bawmy się już w to. Chcę cię poczuć we mnie. Mocno.
Jego słowa zadziałały na mnie natychmiastowo.
Błyskawicznie pozbyłem się swoich ubrań, a potem zabrałem się za Bena, który w swoim stanie ledwo mógł ściągnąć z siebie spodnie. Parsknąłem pod nosem lekko zirytowany i pomogłem mu.
Moment później znów leżał pode mną, a nasze erekcje ocierały się o siebie przyprawiając nas o miłe doznania, a jęki wręcz same wyrywały się z naszych ust.
Jedna z moich dłoni wślizgnęła się między nasze ciała i kierując ją w dół chwyciłem nią za upragniony cel.
-Zamierzam pieprzyć cię naprawdę bardzo, ale to bardzo mocno – wymruczałem do jego ucha.
Nie sądziłem, że to wszystko potoczy się tak szybko. Dopiero co wczoraj myślałem jak go przelecieć, a już teraz za chwilę miałem to robić.
Potarłem kciukiem główkę jego penisa, a wzrok miałem ciągle utkwiony w jego twarzy.
Przyśpieszony oddech, zarumienione policzki i błagalne jęki wydobywające się z jego ust podniecały mnie jeszcze bardziej.
Przejechałem delikatnie dłonią po jego twarzy. Do jego gorących i wilgotnych ust wsadziłem moje dwa palce, które ochoczo zaczął ssać.
-Podnieś się trochę i rozłóż nogi – rozkazałem mu, co ochoczo wypełnił ukazując ku mnie swoje wejście, w które zaraz miałem wniknąć.
Wyciągnąłem palce z jego ust i od razu jeden z nich wsunąłem je bez problemów w Bena. Zamruczał cicho niczym kociak i oblizał seksownie usta, a ja dodałem w niego drugi palec i zacząłem go rozciągać do mojego rozmiaru. Przy każdym intensywniejszym ruchu moich palców, jego paznokcie wbijały się w moje plecy coraz mocniej i mocniej, co doprowadzało mnie wręcz do szaleństwa.
-W-wejdź we mnie...Natychmiast – wysapał i wypiął swoje biodra ukazując swoją gotowość.
Palce zastąpiłem swoim penisem, który wszedł w niego cały. Nadal obserwując twarz Bena w ciągu tych kilku sekund emocje zmieniały się diametralnie szybko. Przez dyskomfort i ból aż po przyjemność i ekstazę.
Powoli zacząłem się w nim poruszać wykonując pełne i głębokie pchnięcia rozkoszując się każdą sekundą możliwości bycia w nim.
-O...mój...Boże! - Ben był nieziemsko ciasny i wilgotny w środku niż niejedna laska jaką kiedykolwiek pieprzyłem. On był po prostu cudowny! Przyśpieszyłem ruchy moich bioder, paznokcie Bena jeszcze mocniej wbijały mi się w plecy, a jego nogi mocniej zaciskały się na moich biodrach.
-Kurwa! Danny, tak! Właśnie tu! Szyyybciej, proszę! - chyba właśnie trafiłem w jego słodki punkt.
Wedle życzenie przyśpieszyłem ruchy bioder, a odgłos uderzania skóry o skórę rozchodził się po całym busie. Mogę się założyć, że nasze jęki słyszano nawet i poza nim. - Jeśli przestaniesz, to cię zabiję! Proo-oszę, jeszcze! Dojdź we mnie! - krzyczał niczym rasowe dziwki, które kiedyś brałem na jedną noc. Z tym wyjątkiem, że on był o wiele lepszy.
Czując, że koniec już blisko, przyśpieszyłem swoje ruchy, a co za tym idzie, rozkoszne krzyki Bena stały się głośniejsze.
Gorąc w moim podbrzuszu przybierał na sile. Kilka sekund później doszedłem w jego wnętrzu, a Ben na moją klatkę piersiową.
Dysząc ciężko, wysunąłem się z i opadłem obok niego. Byłem kurewsko zmęczony i oczy zaczęły mi się same zamykać. Muszę przyznać, że to był naprawdę jeden z lepszych stosunków jakiekolwiek odbyłem, a było ich sporo. A co najważniejsze, to to, że udało mi się go zaliczyć. Byłem kurewsko dumny z siebie.
-Danny? - usłyszałem cichy szept dobiegający z mojej lewej strony. - Chyba...chyba muszę ci coś powiedzieć.
Natychmiast zaciekawiony, ale również i lekko przerażony skierowałem na niego wzrok.
Jedyne czego się obawiałem w tej chwili, to to co zamierza powiedzieć i chyba domyślałem się tego. W duchu zacząłem się modlić, żeby nie usłyszeć...
-Chyba cię kocham – wyszeptał cichutko.
...tego.


~

Obudziłem się wczesnym rankiem już w swojej koi i cała poprzednia noc wróciła do mnie niczym pieprzony bumerang. Czemu do chuja Ben musiał zniszczyć to wszystko swoim ''kocham cię''?
Teraz nic już nie będzie takie samo. Czuję się niezręcznie.
Zasłona mojej koi rozsunęła się i ukazał mi się on z nieodłącznym uśmiechem na twarzy, który miałem ochotę zetrzeć.
-Dzień dobry, Danny – powiedział radośnie i nachylił się by musnąć mój policzek.
Właśnie tego się obawiałem.
-Cześć Ben – wymamrotałem jedynie i omijając go sprawnie wyskoczyłem z koi i poszedłem do kuchni, po drodze zgarniając z lodówki piwo i usiadłem przy stole.
Ben niczym wierny pies podreptał za mną i usiadł obok. Nie mogłem na niego patrzeć.
-Coś zrobiłem nie tak? - zapytał niepewnie.
Upiłem kolejny łyk piwa i odłożyłem butelkę na stół.
Chwyciłem go za ramiona i zmusiłem się żeby na niego spojrzeć. Nie chciałem mówić mu tego, co zamierzałem, ale musiałem dla własnego dobra. Nie obchodzi mnie co on sobie pomyśli, ale to ma się skończyć.
-Ben, posłuchaj mnie uważnie – zacząłem zmieniając ton głosu na bardziej poważny. - To co wydarzyło się wczoraj wieczorem było dla mnie niczym. Ty Ben byłeś tylko kolejnym celem do zaliczenia. Chciałem cię tylko przelecieć i tyle. Żadnych emocji i żadnych uczuć. Tylko seks. Rozumiesz? Nie możesz mnie kochać, bo ja nie kocham ciebie i z tego nic nie wyjdzie. Nic. To by nawet nie miało przyszłości. Jasne, jesteś moim przyjacielem, ale to tylko tyle.
Zakończyłem swój monolog i czekałem na jego reakcję. Miałem nadzieję, że zrozumie.
Jedyną odpowiedzią jaką od niego dostałem, było mocne uderzenie w twarz.
Rzucając przekleństwami w moją stronę, wybiegł z busa.
Dobrze, zdawałem sobie sprawę z tego, że zachowałem się jak ostatni chuj, ale lepiej żeby poznał prawdę od razu, a nie żył w kłamstwie, prawda?
Zaraz po tym kiedy Ben wybiegł, do busa lekko chwiejąc się weszli Sam, Cam i James.
Zapewne jeszcze nie wytrzeźwieli po wczorajszym.
-Coś nie tak z Benem? Wybiegł jak pojebany i chyba ryczał. Coś mu zrobił? - zapytał podejrzliwie perkusista.
-Czemu kurwa zawsze kiedy jest jakiś problem jest on z mojej winy?
-Bo jesteś nadętym kutasem, który wszystko musi spierdolić? - och, od kiedy to Cameron taki odważny się zrobił w stosunku do mnie? - A poza tym wiemy o sprawach między wami.
-Sprawach, które nie istnieją? Gratuluję, masz świetne informacje w takim razie – powiedziałem ironicznie przewracając oczyma. - Chuja wiecie wszyscy.
-Tak, Wrosnop, widzieliśmy już twojego, ale nie musisz nam o tym przypominać. To był nieprzyjemny widok – wtrącił Sam.
-Zamknij się Bettley! - jak na komendę warknęliśmy na niego wszyscy trzej.
-Wiesz na czym polega przyjaźń, Danny? - James usiadł naprzeciw mnie. - Ben w odróżnieniu od ciebie wie. I może być to dla ciebie szokiem bądź nie, ale on nie kryje się ze swoimi problemami i mówi nam co go dręczy, wiesz?
Ponownie wywróciłem teatralnie oczami dając znak, że ich gadka mnie nudzi i do niczego nie prowadzi.
-On cię kocha.
-A mnie to chuj obchodzi – powiedziałem głośno i wyraźnie. - Coś jeszcze macie mi do powiedzenia? Nie? To dziękuję. I sprowadźcie tą pizdę do busa, bo za godzinę jedziemy dalej – powiedziałem na odchodne i wycofałem się do swojej koi.
Zasunąłem kotarę, położyłem się i zamknąłem oczy. Cała ta sytuacja robiła się coraz bardziej wkurwiająca.
Nie kocham Bena. Co trudnego w tym do zrozumienia? Przespałem się z nim, to przespałem, a oni niepotrzebnie drażą temat.
Ale równie dobrze zdawałem sobie sprawę, że potraktowałem go niczym jedną z wielu dziwek.
Taka moja natura, nie poradzę nic na to.

~

Przez kolejny tydzień między naszą piątką było naprawdę źle. Chłopaki solidaryzowali się z Benem, a on sam traktował mnie jak powietrze, nie odzywał się ani słowem, a jeśli już musiał coś powiedzieć, to używał do tego takiego niemiłego tonu i arogancji, że aż bolało.
Tak, mimo wszystko ja też mam uczucia i nienawidziłem kiedy ktoś odnosił się tak w stosunku do mnie tak jak on to robił przez cały czas.
Z Camem, Samem i Jamesem lepiej nie było. Każdą nadarzającą się sytuację wykorzystywali do ubliżania mi i dokopania jeszcze bardziej jakbym nie był już wystarczająco podminowany moimi stosunkami z Benem. Świetni mi przyjaciele, naprawdę.
Ale patrząc realnie było tu też sporo mojej winy, nie przeczę. Cóż, ale nie zamierzałem przepraszać, bo kto normalny przeprasza za seks, co? Bez przesady. Gdybym go zgwałcił, to rozumiałbym ich pretensje do mnie, no ale to był tylko zwykły seks, nic poza tym.
A Ben powinien zacząć żyć dojrzale, zdając sobie sprawę z konsekwencji realnego życia, które czasem kopie po dupie.

~
Ben's p.o.v


-Ben, możemy porozmawiać? - znów ten dupek. - To ważne.
-Nie, spierdalaj – warknąłem. - Nie chcę widzieć twojej parszywej mordy.
Nie zaszczycając go już ani jednym spojrzeniem, przeszedłem obok niego i udałem się w stronę baru. Właśnie byliśmy po koncercie i jak nakazywała tradycja poszliśmy się po prostu najebać.
Usiadłem przy jednym z wolnych wysokich barowych krzeseł i kiwnąłem na barmana.
-Jagerbomb poproszę – zamówiłem, a chwilę później już sączyłem mojego drinka obserwując co dzieje się na sali. Danny siedział w miejscu gdzie go zostawiłem, James kilka miejsc dalej zapatrzony w swój telefon pewnie pisał z Brandi, a Sam i Cameron rozmawiali dziwnie blisko siebie. Zawsze wiedziałem, że między tą dwójką coś jest albo może być.
-Hej – usłyszałem zmysłowy głos obok siebie. - Wolne?
Spojrzałem w stronę dobiegającego głosu i ujrzałem naprawdę przystojnego mężczyznę. Albo chłopaka, ale na pewno był młodszy ode mnie, co było doskonale widać. Miał może siedemnaście, góra osiemnaście lat. Boże, jeszcze mnie o pedofilię oskarżą.
-Pewnie – odparłem obojętnym tonem. - Siadaj.
Zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim. Zespole, muzyce, trasie. Okazało się, że jest naszym fanem. Jak śmiesznie, prawda?
-Słuchaj...-zacząłem niepewnie. - Chciałbyś może...- tu spojrzałem znacząco w stronę pobliskich toalet.
Zszokowany aż otworzył usta chcąc coś powiedzieć, ale nic z nich nie wyszło. Nie czekając na jego zgodę i odpowiedź, chwyciłem go za dłoń i zaciągnąłem tam gdzie zamierzałem.
Drzwi za nami jeszcze nawet dobrze się nie zamknęły, kiedy popchnąłem go na ścianę i wręcz brutalnie zaatakowałem jego usta od razu wpychając do nich język.
Nie wiem co się ze mną dzieje, ale mam zajebistą ochotę odegrać się na kimś tak jak Danny zrobił to ze mną. Pragnę żeby ktoś się poczuł jak ja.
Przyciągnąłem chłopaka bliżej siebie, chwyciłem za pośladki i posadziłem na blacie koło umywalek. Jęknął w moje usta.
-Zamknij się – warknąłem i boleśnie przygryzłem jego wargę.
Nagle wszystko przed oczyma zaczęło mi wirować, a mnie samemu zrobiło się niewyobrażalnie słabo. Odepchnąłem od siebie nastolatka i rozkazałem wyjść. Posłusznie to uczynił.
A ja...po prostu zwymiotowałem do umywalki. Po raz któryś w tym tygodniu. To nie było normalne i nigdy podobna sytuacja mi się nie przydarzyła.
Oparty o umywalkę oddychałem ciężko. Przemyłem zimną wodą twarz i próbując uspokoić oddech, wyszedłem z toalety, a następnie z baru ignorując wołanie chłopaków.
Dotarłem do naszego busa, który był zaparkowany niedaleko i ledwo dotarłem do łazienki, kiedy zwymiotowałem po raz drugi.
-Co do chu... - konwulsje znów wstrząsnęły moim ciałem. - Kurwa, niech to się już skończy.
Otarłem usta rękawem koszulki i oparłem się ścianę za mną.
Pewnie się czymś zatrułem, stąd to wszystko.

~
Niestety, na drugi dzień lepiej nie było, a to samo tyczyło się kolejnych dni. Czułem się chujowo jak jeszcze nigdy. Szczęście w nieszczęściu było takie, że na ten i przyszły tydzień nie było żadnych koncertów.
Aktualnie byliśmy w Las Vegas gdzie mieliśmy zamiar zostać na dłużej, więc mogliśmy sobie pozwolić na wynajęcie pokoi w hotelu.
Leżałem właśnie w jednym z nich kiedy rozległo się pukanie. To był James.
-I jak się czujesz? - zapytał siadając na brzegu łóżka obok mnie. - Od tygodnia ci się nie poprawia, martwię się. Nie lepiej żebyś poszedł do lekarza, a nie męczył się nie wiedząc co ci jest?
Jaki ja byłem tępy.
-Poszedłbyś ze mną? - zapytałem nieśmiało.
-Pewnie. Za pół godziny widzimy się w hallu hotelu i jedziemy, dobrze? - uśmiechnął się lekko i poklepał mnie po ramieniu. Kocham tego człowieka.
Wyszedł zostawiając mnie bym mógł się ogarnąć. Wstałem z łóżka, wziąłem dłuższy prysznic i przebrałem się w coś czystszego. Jako że było lato, wybrałem krótkie jeansowe spodnie i koszulkę bokserkę. Z nocnego stolika wziąłem portfel, telefon i potrzebne dokumenty.
Na dole czekał już na mnie James. Wsiedliśmy do zamówionej taksówki i kilkanaście minut później wysiedliśmy pod kliniką.
Ramię w ramię weszliśmy do śnieżnobiałego budynku.
-Mogę w czymś pomóc? - w równie białym uniformie przywitała nas pielęgniarka. - Standardowe badania jak mniemam? - zwróciła się do mnie.
-T-tak – wyjąkałem coraz bardziej poddenerwowany.
-Za chwilę powinna pana przyjąć doktor Gates – posłała mi miły uśmiech i wróciła do swoich spraw, a my z Jamesem w tym czasie zajęliśmy miejsca na krzesłach w poczekalni.
-A jeśli to będzie coś poważnego? - zapytałem drżącym głosem.
James chwycił moją dłoń, zamknął ją w stalowym uścisku i zwrócił swoją twarz ku mnie.
-Jeśli nawet, to poradzimy sobie z tym, rozumiesz? A teraz nie panikuj, będzie wszystko dobrze. Zobaczysz – przytulił mnie dodając odwagi. - A teraz idź, lekarka czeka.
Wstałem i skierowałem się ku młodej kobiecie, która czekała w progu uchylonych drzwi.
-Zapraszam – powiedziała i przepuściła mnie obok siebie. - Usiądź. Zaraz się tobą zajmę.
Wykonałem jej polecenie i spojrzałem wyczekująco na nią.
-Więc...opowiedz mi co się dzieje.
-Nic szczególnego. Po prostu od tygodnia wymiotuję.
-Jak często?
-Dwa, może trzy razy dziennie – wzruszyłem ramionami niepewny swojej odpowiedzi. Wszystko zaczęło mi się już mylić.
-A jak z apetytem? Zwiększył, a może zmniejszył się?
-Nie zauważyłem jakichkolwiek zmian.
Lekarka westchnęła jedynie i mruknęła coś pod nosem zapisując Bóg wie co w swoim notatniku.
-Panie Bruce...
-Ben – przerwałem jej. Nienawidzę kiedy ktoś się tak do mnie odnosił.
-Ben – powtórzyła. - Kiedy miałeś ostatni stosunek płciowy?
Trochę zaskoczyła mnie tym pytanie. Zastanowiłem się starając przypomnieć kiedy kochałem się z z Danny'm.
-Myślę, że dwa tygodnie temu. Tak, jakoś w tym okresie.
Kobieta zamilkła na dłuższą chwilę.
-Nie masz nic przeciwko pobraniu krwi?
-Jeśli to ma w jakikolwiek sposób pomóc, to czemu nie.
Chwile później do gabinetu weszła pielęgniarka i wykonała potrzebny zabieg.
-Za godzinę będą wyniki. Ty i twój partner możecie poczekać albo wrócić potem.
-To nie mój chłopak – powiedziałem niemiło, na co kobieta się speszyła. - I przyjdziemy za godzinę. Dziękuję – wyszedłem z gabinetu i podszedłem do Jamesa.
-I jak? - zapytał zaciekawiony. - Wiadomo coś?
-Nie – potrząsnąłem głową. - Pobrano mi krew jedynie i wyniki będą za godzinę.
-To co? - zapytał entuzjastycznie. - Idziemy na jakąś kawę?
Przytaknąłem ruchem głowy i wyszliśmy stamtąd.
Kilka minut drogi od kliniki znaleźliśmy małą i przytulną kawiarnię. Zwykle nikt z nas nie chodził do takich miejsc, ale tu było wręcz uroczo. Zajęliśmy stolik przy oknie, a chwilę później zjawiła się kelnerka w różowym fartuszku z logiem kawiarni.
-Podać coś? - zapytała uprzejmie.
-Latte – powiedziałem.
-Dwa razy – James uśmiechnął się do dziewczyny, a potem zwrócił się ku mnie. - Dalej przejmujesz się Danny'm?
Trafił w czuły punkt. Nie chciałem o nim myśleć, chciałem zapomnieć, a on bezczelnie mi o nim przypomniał.
-Nie – skłamałem spuszczając wzrok na swoje dłonie. - I nie mówmy o nim, dobrze? Wiesz, że nie lubię roztrząsać tego tematu.
-Przepraszam – powiedział skruszony. - Zamierzam oświadczyć się Brandi, mówiłem już? - zamienił temat, a na moich ustach pojawił się uśmiech. Uwielbiałem tą dziewczynę i uważałem, że James i ona są dla siebie stworzeni.
Reszta czasu minęła nam na rozmowach o jego wybrance, zaręczynach, ślubie i tym podobnych sprawach. Nie wracaliśmy już do tematu Danny'ego. I dobrze.
Czterdzieści pięć minut później dopijaliśmy ostatnie łyki kawy i ruszyliśmy wolnym spacerem po wyniki, które pewnie już na mnie czekały.
-Ben, zapraszam do gabinetu – znajoma pani doktor powitała mnie ponownie uśmiechem, a ja wszedłem do gabinetu. - Mam twoje badania – uśmiech na jej ustach lekko zrzedł.
-Coś nie tak? - zapytałem niepewnie.
-To co zaraz powiem będzie dla ciebie szokiem, ale proszę nie denerwuj się, dobrze?
-Proszę mówić – szepnąłem drżącym głosem, bo jej słowa mnie zaniepokoiły. Bardzo zaniepokoiły. Oparłem się wygodniej i czekałem na swój 'wyrok'.
-Jesteś w ciąży – te słowa opuściły jej usta jak gdyby nigdy nic. - Gratuluję.
Pierwsza myśl? Nie było pierwszej myśli. Był szok i niedowierzanie. To jakieś głupie żarty?
-Przecież to jest...
-Owszem, to jest jak najbardziej możliwe. Zdarzają się takie przypadki. Rzadko, ale zdarzają – kobieta usiadła naprzeciw mnie i delikatnie położyła dłoń na moich plecach. - Proszę cię o jedno. Nie rób nic głupiego. Przemyśl zanim zrobisz, dobrze?
Nic nie powiedziałem. Nie chciałem nic mówić ani niczego jej obiecywać. Bez słowa wstałem i wyszedłem.
Nie czekając na Jamesa wyszedłem z budynku i wyciągnąłem papierosa z paczki. Zapaliłem i mocno się nim zaciągnąłem.
-Ben, cholera, poczekaj! - James chwilkę później zjawił się koło mnie. - Co się stało?
Znów się zaciągnąłem. I znów. I jeszcze raz. I po raz kolejny.
-Nic – skłamałem. - Zwykłe zatrucie pokarmowe. Musiałem coś zjeść i stąd to wszystko. Nie ma się czym martwić – mój głos brzmiał wręcz sztucznie. Żadnych emocji, nic. - Jedźmy do hotelu.
James spojrzał na mnie zmartwiony.
-Zamów tą jebaną taksówkę, grzecznie proszę - warknąłem na niego. Wyciągnął telefon bez słowa, a dziesięć minut później byliśmy w drodze.

~

Kurwa. Kurwa. Kurwa. To była jakaś pieprzona paranoja. Jestem facetem, nie mogę mieć dziecka.
Owszem, słyszałem o kilku przypadkach gdzie mężczyźni byli w ciąży i rodzili dzieci, ale...ja?
Nie. Nie wyobrażam sobie tego. To...to coś we mnie zniszczy mi karierę, życie.
I co powie na to Danny? On jest ojcem, innego wyjścia nie ma. Tylko z nim uprawiałem seks i był moim pierwszym.
Jedynym wyjściem z tego całego gówna było pozbycie się dziecka. Czy cokolwiek to jest.
Nie chcę tego. Nie jestem gotowy. Nie mogę być ojcem. Jeszcze nie teraz. Kurwa, za jakie grzechy, co ja kurwa takiego zrobiłem, ze ukarano mnie tym...co jest teraz we mnie.
Chwyciłem za stojącą na stoliku nocnym butelkę wódki i upiłem porządny łyk.
Poczułem, ze gorące łzy zaczynają spływać mi po policzkach. Świetnie kurwa. Jestem jebaną i nic nie wartą ciotą. Czuję się jak gówno. Dosłownie.
Wziąłem kolejny łyk trunku. I jeszcze jeden. Nie było tam już za wiele, więc kilka łyków później nie było w butelce już nic. Miałem ochotę z żalu uchlać się do nieprzytomności i zapomnieć o tym wszystkich chociaż na chwilę.
O Danny'm...tym cholernym dupku, którego jednak kocham jak nikogo innego od pieprzonych trzech lat. O dziecku, które rośnie we mnie. O tym, że ten chuj mnie wykorzystał, przeleciał i zostawił niczym dziwkę. Brakowało tego żeby mi zapłacił to już byłbym pełnoprawną kurwą.
Lekko chwiejnym, ale nadal stabilnym krokiem wyszedłem ze swojego pokoju i skierowałem się do 177 gdzie zamieszkiwali Cameron i Sam. Bez pukania wszedłem do ich pokoju.
Nie zwróciłem zbytnio uwagi na to, że półnagi Sam siedział na biodrach Camerona i ssał punkt na jego szyi. Nie obchodziło mnie nic co robią.
-Za pół godziny chcę was widzieć na dole. Idziemy pić! - wręcz wybełkotałem i wyszedłem stamtąd.
Następnie skierowałem się do Jamesa i zaproponowałem to samo. Jedynie kiwnął głową na tak i wrócił do rozmawiania z Brandi. Zazdroszczę tej dwójce, że mają siebie. Tak cholernie zazdroszczę.
Zastanawiałem się czy iść jeszcze do Worsnopa, ale na moje nieszczęście spotkałem go na korytarzu.
-Wychodzisz gdzieś z chłopakami? - zapytał.
-Tak – odparłem nie patrząc na niego. - Mam ochotę się napić, więc jakieś towarzystwo też by się przydało – zasugerowałem lekko.
-Z chęcią też pójdę – przytaknął chętnie i razem zeszliśmy na dół gdzie mieliśmy się spotkać całą piątką.
Pięć minut później zeszli razem Cameron i Sam ze znacznymi rumieńcami na twarzy. Żaden z nich nawet na mnie nie popatrzył ani nie odezwał ani słowem. Później dołączył James i wyruszyliśmy.
Zaczynało się ściemniać, więc nadszedł idealny moment na imprezę. Albo jak w moim przypadku – chęć najebania się do nieprzytomności.
Szliśmy w milczeniu kiedy ukazał się nam jakiś bar z wdzięczną nazwą Violent. Ciekawie.
Wyminąłem chłopaków i od razu udałem się do lady za którą stał barman.
Tradycyjnie zamówiłem Whisky, które zniknęło ze szklanki po trzech łykach. Zamówiłem kolejne nie martwiąc się o konsekwencje. Zniknęło równie szybko co pierwsze. Trzecia szklanka tak samo.
Kątem oka zauważyłem, że dosiadł się do mnie Danny. Jeszcze jego tu brakowało. Nie chciałem się z nim męczyć akurat w tej chwili.
-Dalej jesteś zły? - zapytał jak gdyby nigdy nic.
-A jak myślisz, chuju? - odparłem niemiło jak to ostatnio miałem w zwyczaju. - Przez ciebie czuję się jak dziwka. Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda?
-Boże, Ben. To był tylko seks! Nie wiedziałem, że coś do mnie czujesz i weźmiesz to tak na poważnie, okej?!
-Tylko seks? Może dla ciebie. Dla mnie to był mój pierwszy raz z kimś kogo kocham, wiesz?
-Nie możesz mnie kochać – mruknął i spuścił wzrok na swoją szklankę z alkoholem.
-Nie mogę? To patrz – powiedziałem i wstałem ze swojego miejsca po czym chwyciłem go za twarz i przyciągnąłem do ciebie całując mocno w usta wyrażając przy tym wszystkie moje emocje. Miłość, nienawiść, ból, który mi sprawił.
-Nie wiem czy ci się to podoba czy nie, ale będę cię kochać – rzekłem i zostawiając go w szoku wyszedłem z pomieszczenia.
Z kieszeni spodni wyciągnąłem zgniecioną paczkę papierosów
Muszę przestać nosić takie obcisłe spodnie. Podpaliłem końcówkę i zaciągnąłem się.
Podobno palenie w ciąży szkodzi. Zaciągnąłem się mocniej.
Odszedłem już kawałem od baru, z którego wyszedłem i wolnym krokiem szedłem ciemną ulicą.
Słyszałem za sobą jakieś kroki, ale niezbyt się tym przejąłem i nadal spokojnie szedłem.
-Ej, to nie ten pedał z Violent? - usłyszałem głęboki męski głos. Odwróciłem się i zobaczyłem trzech napakowanych wręcz wielkich facetów, który byli mniej więcej trzy metry ode mnie.
-Kurwa, faktycznie to on - jeden z nich potwierdził. - Jebana kurwa. Panowie, bierzemy go. Dawno nie spuściłem nikomu wpierdolu.
Wypuściłem żarzącego się papierosa z dłoni i zacząłem uciekać. Niestety, byli zbyt blisko mnie i nie miałem szans. Poczułem mocne uderzenie w głowę. Bardzo mocne. I okropny ból. Upadłem na zimny chodnik i po prostu ogarnęła mnie ciemność.

Danny's p.o.v

Minęła druga w nocy, a Bena nigdzie nie było. Martwiłem się. Pierwszy raz w życiu naprawdę się o kogoś martwiłem. W miarę moich możliwości przeszukałem cały klub, w którym się bawiliśmy. Bez efektów, nigdzie go nie było, a telefonów nie odbierał.
Stałem przed budynkiem i paliłem już trzeciego z rzędu papierosa. Koło mnie zjawili się Cam, Sam i James, którzy poszli go szukać w pobliżu baru.
-Chodźmy do hotelu, Ben jest dużym chłopcem i pewnie poszedł zaliczyć jakąś dupeczkę. Nie ma się o co martwić – powiedział Cameron. - Wróci rano jak zwykle.
-Nie – powiedziałem jeszcze bardziej zdenerwowany. Myśl, że ktoś inny może się pieprzyć z Benem lekko mnie poddenerwowała. - Myślę, że coś się stało.
Jak na komendę rozdzwonił się mój telefon. Nieznany numer.
-Halo? - odebrałem drżącym głosem.
-Daniel Worsnop? - usłyszałem nieznany głos.
-Przy telefonie.
-Dzwonię ze szpitala Sounthern Hills. Pana numer był zapisany jako pierwszy w telefonie pana Beniamina Bruce'a, więc myślę, że to pan powinie być powiadomiony jako pierwszy.
-Boże...Co się stało? Gdzie jest ten szpital? Co mu jest? - zasypywałem mężczyznę pytaniami jak nawiedzony.
-Proszę się uspokoić. Nie mogę podawać przez telefon takich informacji. Sunset Road 9300, proszę przyjechać – zakończył rozmowę, a ja usłyszałem charakterystyczny pisk po drugiej stronie słuchawki.
Wsunąłem telefon z powrotem do kieszeni. Momentalnie zrobiło mi się słabo i osunąłem się po zimnej ścianie budynku. Trzy twarze wpatrywały się we mnie wyczekująco.
-Ben jest w szpitalu. Nie chcieli mi powiedzieć co się stało – zamknąłem mocno oczy i schowałem twarz w dłoniach. Nie chciałem myśleć co mogło mu się stać, bo moje myśli dążyły do najgorszego.
-No to na co kurwa czekamy?! Jedziemy! - James jako jedyny w miarę myślący zamówił taksówkę. Na szczęście szpital był niedaleko, więc już kilkanaście minut później biegliśmy białym korytarzem ku recepcji.
-Ben Bruce. Gdzie jest, co mu się stało? - potok słów wypływał z moich ust.
-Jest pan członkiem rodziny? - no kurwa tego brakowało!
-Jestem jego narzeczonym i żądam kurwa całkowitego raportu na temat jego stanu zdrowia! - niewinne kłamstwo jeszcze nikomu nie zaszkodziło, prawda?
Przestraszona pielęgniarka wyjąkała jedynie, że zaraz pojawi się lekarz, który wszystko wyjaśni.
Chłopaki usiedli na plastikowych krzesłach w poczekalni, a ja chodziłem z jednego końca korytarza na drugi. Z nerwów nie mogłem usiedzieć w miejscu. Nagle zobaczyłem, że ku mnie zmierza lekarz w lekko przybrudzonym na czerwono kitlu. Aż się wzdrygnąłem. A co jeśli to krew Bena, co jeśli on umiera?
Nie chcę tego. Chcę żeby żył. Nagle zacząłem żałować wszystkiego.
Byłem...jestem myślącym tylko o sobie skurwysynem. To ja tam powinienem leżeć, a nie on.
-Daniel Worsnop? - zapytał, a ja przytaknąłem. - To ja do pana dzwoniłem.
-Co z nim?
-Możemy porozmawiać w moim gabinecie? - znów przytaknąłem i poszedłem za mężczyzną. - Proszę usiąść – wskazał na krzesło koło biurka, za którym on sam zasiadł. - Na początku chcę zacząć od tego, że jest stan jest stabilny, ale ciężki. Ma liczne rany cięte na ciele. Podejrzewam, że od noża, którym zaatakowali go napastnicy. Nastąpił również lekki wstrząs mózgu, ma złamane dwa żebra i w dużym stopniu poobijane ciało.
Nie mogłem uwierzyć. To brzmiało tak nieprawdziwie. To nie mogła być prawda.
Nienawidzę siebie za to co mu się stało. Gdybym go zatrzymał, nie pozwolił wyjść i powiedział mu co naprawdę siedzi w mojej głowie, to wszystko potoczyłoby się inaczej.
Mimo tego wszystkiego co mówiłem, nie myślałem tak. Może go nie kocham, ale żywię do niego jakieś uczucie. Małe uczucie, które bardzo powoli rośnie.
-Mam jeszcze jedną wiadomość, która pewnie pana ucieszy – lekarz uniósł kąciki ust i spojrzał na mnie ponownie. - Dziecku nic nie jest. Jest całe i zdrowe. Myślę, że to przez to, że embrion jest mały, a ciąża dopiero w niezaawansowanym stadium. Gratuluję panie Worsnop.
-Jakie dziecko? Jaka ciąża? - zapytałem nie dowierzając w słowa lekarza.
-Pan Bruce jest w drugim tygodniu ciąży. Nic nie wspominał?
Nic nie powiedziałem. Jedynie popatrzyłem na mężczyznę nieobecnym wzrokiem i wyszedłem stamtąd. Nie wiedziałem co myśleć, co mówić, nie wiedziałem nic.
Jedyne co przelatywało mi przez głowię, to fakt, że będę ojcem. Ja, Danny, który pierdoli wszystko co się rusza Worsnop.
-I co powiedział lekarz? - zapytał James kiedy podszedłem do nich. - I czemu jesteś tak kurewsko blady?
Wziąłem kilka głębokich oddechów żeby się uspokoić i zacząłem mówić.
-Ktoś go napadł. Ma kilka ran ciętych, złamane dwa żebra i chyba na tyle – streściłem słowa lekarza, ale pominąłem fakt o ciąży. Pewnie będzie wolał powiedzieć im sam.
Chciałem się z nim zobaczyć. Przytulić albo chociaż potrzymać za rękę. Chciałem powiedzieć mu, że będę z nim, że będę go wspierać mimo wszystko.
Chciałem powiedzieć, że będę najlepszym ojcem na świecie.
-Panie Worsnop? - usłyszałem głos lekarza, z którym rozmawiałem chwilę wcześniej. - Może pan się z nim na chwilę zobaczyć. Jest przytomny. Sala 317 – posłał mi pokrzepiający uśmiech, a ja niczym wystrzelony z procy pognałem do wyznaczonego pokoju.
Chwilę później już stałem pod drzwiami. Uchyliłem je lekko i wszedłem.
Ben leżał na dużym łóżku, a różne dziwne igły wystawały z jego rąk.
Spojrzałem na niego. Na twarzy miał od groma zadrapań. Gdzieniegdzie kilka szwów. Bałem się wiedzieć jak wygląda w takim razie reszta jego ciała.
Mimo wszystko i tak był piękny.
-Benny? - wyszeptałem chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Zauważył mnie, a ja usiadłem na brzegu łóżka. - Martwiłem się.
-N-nie żartuj sobie – wojowniczy humor nadal się go trzymał. - Wyjdź.
Nie wyszedłem.
Usiadłem bliżej niego i chwyciłem jedną z dłoni w swoje. Nawet się nie wyrywał.
-Popatrz na mnie, proszę - niechętnie to uczynił, ale jednak. - Tu i teraz szczerze i z całego serca chciałem cię przeprosić. Jestem idiotą, wiem i zdaję sobie z tego sprawę. Zraniłem cię i żałuję tego najbardziej na świecie. Dałbym wszystko żebyś mi wybaczył. Wszystko za drugą szansę. Zależy mi na tobie jak na nikim wcześniej. Zdałem sobie sprawę z tego niedawno. Właściwie dzisiaj, ale właśnie teraz wyjawiam ci moje najszczersze uczucia. Chciałbym spróbować być z tobą. O ile również tego chcesz.
Zauważyłem łzy płynące po jego zadrapanych policzkach. Wyciągnąłem dłoń by je zetrzeć, ale odwrócił twarz w drugą stronę.
-Wiesz jak cierpiałem? Wiesz kurwa? - zaczął szlochać. - Jeszcze nigdy nikt mnie tak nie potraktował jak ty i jeszcze błagasz o drugą szansę? Nie pojmuję cię. Równie dobrze nie pojmuję siebie, bo chcę ci dać tą szansę. Bo cię kurwa kocham.
-Dziękuję Benny – coś we mnie pękło i również zacząłem płakać. To było niepojęte.
W jednej chwili zmieniłem się w najszczęśliwszego faceta na świecie.
Nachyliłem się nad nim i pocałowałem w spierzchnięte usta.
-Będę się tobą...wami opiekować. Chcę żebyście byli ze mną szczęśliwi, Ben – wyszeptałem patrząc mu w oczy.
-O czym ty mówisz?
-O naszym dziecku – odparłem spokojnie myśląc, że nadal jest w szoku po wypadku i nie kojarzy niektórych rzeczy.
-Nie chcę go – wyszeptał i odwrócił ode mnie wzrok. - Myślałem, że je stracę i nie będzie problemu. Noszę w sobie problem, Danny, a problemy trzeba rozwiązywać.
-Nie waż się tak mówić. Nigdy. To jest dziecko i ono żyje. Chcę być ojcem, chcę je wychowywać i patrzeć jak dorasta, rozumiesz?
-A skąd w ogóle wiesz, że jest twoje, co? - zapytał buntowniczo.
-Byłem twoim pierwszym. Nie myśl, że nie wziąłem tego pod uwagę.
Zamilkliśmy. Siedziałem obok niego i trzymałem nadal jego dłoń i swojej kreśląc na niej niewiadome wzorki.
-Dobrze – powiedział nagle po dłuższym milczeniu.
-Hm? - odparłem zdezorientowany.
-Zostawię je, ale pod jednym warunkiem.
-Zrobię co tylko zechcesz – powiedziałem pewnie.
-Zostań ze mną.
Nie odpowiedziałem od razu, ale również nie wahając się pocałowałem go z uczuciem.
Myślę, że taka odpowiedź była wystarczająca.


~5 miesięcy później~


-Boisz się? - zapytałem...mojego narzeczonego.
-Jak cholera – odparł i położył dłoń na swoim brzuchu, który lekko pomasował. - A co jeśli zareagują negatywnie im się to nie spodoba?
-Przestań, wszystko będzie dobrze. A teraz wracaj za scenę i czekaj do Breathless, dobrze kochanie? - pocałowałem go szybko w usta i nie czekając na odpowiedź pobiegłem na scenę zaraz za Jamesem, Camem, Samem i naszym zastępczym gitarzystą – Alanem.
Dziś miał być wielki dzień. Ben był już w piątym miesiącu ciąży, brzuch był coraz bardziej widoczny, a jeszcze nikt nie wiedział. Nawet chłopaki z zespołu, a tym bardziej nasi rodzice, którzy nie mieli pojęcia, że w ogóle jesteśmy zaręczeni. Może coś tam podejrzewali, że jestem bliżej z Benem, ale jakoś udawało mi się to dementować.
-Witaj Baltimore! Zaczynamy? - krzyknąłem do tłumu, na co wszyscy zareagowali entuzjastycznie. Jak zawsze zresztą. James zaczął wybijać pierwsze takty Run Free i zaczęło się show.
Następnie Not the American Average i krótka przerwa. Zgarnąłem od kogoś z ekipy butelkę wody i upiłem łyk. Spojrzałem na prawo gdzie zza sceny lekko pomachał do mnie Ben. Puściłem mu buziaka w powietrzu  i wróciliśmy do grania. Teraz Breathless, a po tym mała niespodzianka.
Zacząłem śpiewać, ale co chwila zerkałem na Bena, który zaczynał robić się coraz bardziej poddenerwowany i wyglądał jakby nie chciał żeby piosenka się skończyła.
Stety-niestety kiedyś to musiało nadejść.
Fani krzyczeli, skandowali nazwę naszego zespołu i w ogóle na sali gdzie graliśmy był zajebisty harmider.
-Mogę was prosić o ciszę? - krzyknąłem, co dzięki Bogu zadziałało. - Mam dla was ważną nowinę.
Znów spojrzałem na Bena. Ściągnął swoją wielką bluzę i był gotowy do wyjścia. Powstrzymałem go ruchem ręki.
-Chciałbym was w coś wtajemniczyć, ale wiem, że to co powiem za godzinę już będzie na YouTubie – zaśmiałem się. - To będzie nudne pieprzenie zakochanego człowieka – fani zaczęli coś krzyczeć, ale nie zwróciłem na to wielkiej uwagi. - Tak, jestem zajebiście zakochany i z dnia na dzień zakochuję się jeszcze bardziej. Bardzo mi przykro moje panie, jestem zajęty – tu krzyk zawiedzionej damskiej publiczności. Parsknąłem śmiechem. - A co najlepsze w tym wszystkim, to to, że za 4 miesiące zostanę ojcem!
-Co kurwa? - usłyszałem Camerona. Spojrzałem na resztę chłopaków. Byli równie dobrze zdziwieni co Liddell.
-Chciałbym wam kogoś przedstawić, ale w sumie już znacie tę osobę – znów skierowałem słowa do publiczności i skinąłem na Bena aby dołączył do mnie na scenie.
Ubrany w koszulkę z logo Skid Row z dłonią na swoim zaokrąglonym brzuchu zaczął powoli iść w moją stronę. Wyglądał cudownie. Przez ostatni czas urosły mu włosy, gdzieniegdzie się bardziej zaokrąglił i po prostu wyglądał uroczo.
Stanął obok mnie, a ja objąłem go ramieniem i przytuliłem do siebie.
Tak głośnego krzyku nie słyszałem jeszcze nigdy! Czasem dało się wychwycić pojedyncze ''wiedziałam!'' albo coś w tym stylu.
Zaraz potem obok nas pojawiła się reszta zespołu. Byli zaskoczeni, ale nie widziałem żeby byli źli.
Na szczęście.
-Mam nadzieję, że nie jesteście źli, że ukrywaliśmy to przed wami – znów zwróciłem się do publiczności, a także i do chłopaków.
Sam wyrwał mi mikrofon z ręki.
-Ja pierdolę, będę wujkiem!
Uśmiechnąłem się do Bena i pogładziłem jego brzuszek, na którym złożyłem mały pocałunek.
Byłem przeszczęśliwy. Mamo osobę, którą kocham nad życie, jestem zaręczony, niedługo biorę ślub i oczekuję dziecka. Jest idealnie.
Wziąłem mikrofon od Sama i dziękując fanom za wyrozumiałość pożegnałem się z nimi i życzyłem dobrej nocy.
Wziąłem Bena za rękę i poszliśmy do garderoby nie czekając na chłopaków, którzy pewnie zeszli do fanów.
-Wiesz co? - zacząłem, kiedy weszliśmy do garderoby, a Ben usiadł na sofie. - Kocham cię.



~4 miesiące później~


Ben i ja zamieszkaliśmy razem. Kupiliśmy całkiem ładny i duży dom na przedmieściach Londynu.
Nasze rodziny na szczęście nie miały nic przeciwko naszemu związkowi, więc czułem się dodatkowo spełniony.
Jedynym minusem całej tej sytuacji było to, że musieliśmy zawiesić działalność Asking Alexandrii ze względu na stan Bena, ale kiedy tylko wszystko się uporządkuje – wracamy do pracy nad kolejną płytą.
Właśnie pisałem jedną z nowych piosenek na album kiedy usłyszałem krzyk Bena.
-Danny, kurwa, chodź tu! - szybko pobiegłem do naszej sypialni i ujrzałem Bena, który siedział na brzegu łóżka i trzymał się za swój niemały brzuch. - To chyba już!
-O kurwa! - pomogłem mu wstać i zejść po schodach do naszego samochodu. Uprzednio zamykając drzwi wyruszyliśmy do szpitala.
Boże, będę ojcem, będę ojcem, będę ojcem!
Później, z Benem uwieszonym do mojego ramienia weszliśmy do budynku szpitala.
Kiedy nas zobaczono, bez słowa odebrano ode mnie mojego narzeczonego, a mnie kazano usiąść, czekać i nie przeszkadzać.
Jak ja kurwa mam spokojnie czekać, kiedy zaraz zostanę ojcem?
Boże! Zadzwoniłem po Jamesa i Camerona wiedząc, że Sam u niego będzie i nakazałem przyjechać. Nie poradzę sobie sam z tym stresem!
Godzinę później kiedy wszyscy w czwórkę siedzieliśmy i czekaliśmy, z sali w której zniknął Ben wyszedł lekarz w zakrwawionym zielonym kitlu. Nienawidzę krwi.
-Doktorze, jak z nimi? - zapytałem roztrzęsiony.
Nie spodobał mi się wzrok jakim na mnie spojrzał. Wiedziałem, że coś jest nie tak.
-Z dzieckiem wszystko w jak najlepszym porządku. Gratuluję, dziewczynka.
-A co z Benem?
-Cóż...stracił dużo...bardzo dużo krwi, ale udało się. Żyje – powiedział i wrócił stamtąd skąd
przyszedł.
Po kolejnej godzinie pozwolono wreszcie mi się z nim spotkać.
Sala 317. Znów.
Nieśmiało wszedłem i ujrzałem najpiękniejszy widok na świecie. Mój narzeczony z naszymdzieckiem na rękach. Maleństwo spało, a Ben zapatrzony w nią uśmiechał się lekko.
-Jak się czujesz? - zapytałem cicho.
-Obolały. Ale jak patrzę na Renee czuję się o wiele lepiej – wyszeptał i nawet nie spojrzał na mnie. Był zbyt zapatrzony w dziecko.
-Renee? Piękne – nie płacz Danielu, nie płacz! Nakazałem sobie w duchu, ale...łza wzruszenia
spłynęła po moim policzku. - Witaj na świecie kochanie.


6 komentarzy:

  1. asdfghjkl; wyję, cudowny brusnop ;__;

    OdpowiedzUsuń
  2. świetne :D bardzo szybko się czyta, takie wciągające ^^
    napisz jakiegoś Jalex'a, bo będzie na pewno cudne!

    OdpowiedzUsuń
  3. przez długi czas nie chciałam tego przeczytać, bo męska ciąża, ale to jest kwjhfdiwhefkhwkfhewrkfm. Gratulacje, sprawiłaś, że zacznę czytać jeszcze więcej fików ;_______;

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem, czy zobaczysz tego komcia ode mnie, wiedz, że szukałam tego shota, bo chciałam właśnie przeczytać o ciężarnym Benie.
    TO JEST PJENKNE ;______________;
    Kiedy przeczytałam "co kurwa" Camerona, gdy Danny ogłaszał, że będzie ojcem to wyobraziłam sobie tą scenkę i myślałam, że zejde XDDDDDDDDDDDDDDDD
    I jak ktoś krzyknął "wiedziałam" to w myślach zobaczyłam ciebie jak sie drzesz i stoisz w tym tłumie razem z dżaredaczu XDDDDDDDDD
    Co do shota to jeszcze raz:
    TO JEST PJENKNE ;_____;
    (tutaj wyrazisty błąd, wyraz zajebistości, którą emanuje to opowiadanie)
    + ja bym dała mniej wulgaryzmów, no, ale to ja XD
    Ben w ciąży 5ever <3
    /ANDŻEJ.

    OdpowiedzUsuń
  5. JA PIERDOLE NAJBARDZIEJ POJEBANY BRUSNOP JAKIEGOKOLWIEK PRZECZYTAŁAM XD Zniszczyłaś mi dziewczyno psychikę, ale propsy i ukłony za pomysłowość :D

    OdpowiedzUsuń