Tytuł: Hate This and I'll Love You
Ostrzeżenia: liczne wulgaryzmy, używki, alkohol, seks, mpreg ( male pregnacy ) Od autorki: Tak, jest wątek męskiej ciąży - jeśli nie przepadasz, to nie czytaj.
Przepraszam za liczne błędy!
Zaczęło się niewinnie. Jak
zawsze. Na początku fascynacja, chęć przebywania z nim jak
największą ilość czasu. Następnie była faza rządnych myśli,
które próbował za wszelką cenę wyrzucić ze swojej głowy. Bo
przecież nie każdy chłopak myśli o swoim przyjacielu w taki
sposób.
Później Ben zdał sobie sprawę,
że nie może wytrzymać bez Danny'ego choćby minuty. Musiał go
widzieć, słyszeć, czuć.
Po pewnym czasie tak po prostu zdał
sobie sprawę, że jest szaleńczo zakochany w tym uzależnionym od
seksu, dziwek i Whisky dupka. Ale Ben patrząc na niego nie widział
w nim ani jednej wady, która mogłaby go od niego oddalić.
Ben dziękował Bogu, że podczas
trasy może być ciągle w jego towarzystwie, że może patrzeć na
niego kiedy tylko chce. A kiedy szczęście dopisywało był
zadowolony z faktu, iż czasem może dzielić z nim pokój w hotelu.
Ku niespodziewanemu obrotowi
sytuacji, Ben był naprawdę zdziwiony kiedy po jednym z koncertów
Danny wziął go na bok i zapytał nieśmiało czy nazajutrz
chciałby z nim wyjść na kolację. Sami. Tylko oni dwoje. Bez
chłopaków.
Ben pamiętał, że niczym zakochana
nastolatka przygotowywał się do wyjścia, co dziesięć minut
zmieniając ubrania, a stres i zdenerwowanie zapijał małymi łykami
Whiskey.
Kilkanaście minut później o
wyznaczonej godzinie Danny zapukał do drzwi jego pokoju hotelowego.
-Piłeś? - zapytał. Nie czekając
na odpowiedź, chwycił starszego chłopaka za dłoń i mrucząc pod
nosem coś w stylu ''chodź, bo się spóźnimy'' wyszli szybkim
krokiem z budynku.
Ben nie sądził, że jego życie
zmieni się w niczym komedii romantycznej.
Zaczęło się od miłej kolacji,
rozmowie z delikatnymi podtekstami, nieśmiałych dotyków,
ukradkowych uśmiechów.
I właśnie tego wieczoru Ben po raz
pierwszy posmakował ust Danny'ego, którego ręce owinęły się
ciasno wokół jego bioder i raz po raz przyciągał go bliżej
siebie by w końcu ich ciała zetknęły się całą powierzchnią.
Kąciki Bruce'a uniosły się
delikatnie kiedy na wargach młodszego mężczyzny poczuł smak lodów
czekoladowych, które jedli razem niecałą godzinę wcześniej.
To nie był taki zwykły pocałunek,
ale nie miał w sobie też tej namiętności, która zwykle
towarzyszy przy całowaniu. Ani Ben ani Danny nie walczyli o
dominację.
Chociaż obydwoje trzymali wargi
pomiędzy swoimi, to nawet nimi nie poruszali. Po prostu stali i tak
właśnie oddawali się sobie w tym ciasnym uścisku i plątaninie
rąk wiedząc jakby na wszystko inne nadejdzie jeszcze właściwy
czas.
-Danny? - wymruczał Ben w zgięcie
szyi Danny'ego kiedy przerwali pocałunek. - Dziękuję za wspaniały
wieczór.
Musnął po raz ostatni jego usta i
zniknął za drzwiami swojego pokoju hotelowego.
I właśnie tak zaczęła się ich
wspólna historia.
~
-Dziękuję za wspaniały wieczór –
musnął moje usta i z nieśmiałym uśmiechem zniknął za drzwiami.
Mój sztuczny uśmiech zniknął z mojej twarzy.
-Kurwa! - przekląłem siarczyście i z
furią uderzyłem pięścią w ścianę nieopodal. Starałem się.
Zabrałem go na romantyczną kolację do drogiej restauracji,
flirtowałem z nim, co nie leży nawet w mojej naturze, dałem swoją
kurtkę kiedy było mu zimno niczym prawdziwy dżentelmen, a ten
odpłaca mi się takim czymś. Zwykłym, marnym pocałunkiem.
Oczekiwałem o wiele wiele więcej niż to, co otrzymałem.
Owszem, Ben jest naprawdę pociągający,
wręcz wygląda i zachowuje się jak kobieta, ale to nie moja liga.
Chciałem go po prostu przelecieć, zobaczyć jak to jest być z
facetem, a Ben jako gej nadawał się do tego idealnie. Mój penis aż
drgnął z podniecenia na samą myśl, że kiedy mi się uda, będę
mógł szczytować w jego ciasnym i wilgotnym wnętrzu.
Zawiedziony, że mój plan nie powiódł
się, wróciłem do swojego pokoju, który znajdował się kilka
drzwi dalej. Rzuciłem się na łóżko po drodze zgarniając z
podręcznej lodówki butelkę piwa.
Nie rozumiałem siebie. Codziennie
mogłem zaliczyć bez żadnych zobowiązań jakąś dziewczynę,
która bez oporów pójdzie ze mną do łóżka czy ewentualnie
mogłem iść do burdelu i poprosić o jakiegoś faceta, który byłby
po prostu chętny by wypiąć swój tyłeczek w moją stronę i dać
się przerżnąć. Ale nie, bo coś we mnie mówiło mi, że chcę
Bena. Pieprzone drugie ja.
Nie wiem co mnie tak do niego ciągnęło.
Może to przez jego przydługie włosy, które okalały jego twarz
przez co wyglądał maksymalnie kobieco czy po prostu przez
osobowość. Albo jedno i drugie.
Nie wiem skąd napadła mnie chęć
zdobycia go. Kiedy już coś sobie wymyślę, to nie odpuszczę.
Chcę go pieprzyć i chcę żeby w
ekstazie krzyczał moje imię.
Ale teraz kiedy nie udało mi się
zaciągnąć go do łóżka, pozostało mi starać się jeszcze
bardziej, aż wszystko dojdzie do skutku i będę mógł widzieć
jego zadowoloną twarz pode mną.
Jutro będę kontynuować swój plan.
Muszę go uwieść.
Dopiłem swoje piwo, a szklaną butelkę
odrzuciłem gdzieś daleko od siebie, po czym rozebrałem się i
poszedłem wziąć gorący prysznic sam na sam z moją ręką.
Chwilę później ciasną łazienkę
wypełniła gęsta, gorąca para i moje jęki.
Nazajutrz obudziło mnie namolne
pukanie do drzwi i liczne przekleństwa osoby pukającej.
-Worsnop, kurwa mać! Jeśli masz tam
jakąś dziwkę w pokoju, to wyrzuć ją. Może być nawet przez
okno. Nie obchodzi mnie, że jesteśmy na piątym piętrze! Bylebym
nie widział twojego chuja między jej cyckami – usłyszałem
przytłumiony przez drzwi i wkurwiony głos Sama.
Zwlekłem się z łóżka i ubrałem na
siebie wczorajsze bokserki, które akurat były pod ręką i
przecierając oczy otworzyłem drzwi.
Pierwszą rzeczą, którą zobaczyłem,
to wielka sportowa torba przewieszona przez jego ramię.
-Kurwa, wiedziałem – mruknąłem
nieprzytomnie. Jutro mamy grać pierwszy koncert na Warped Tour.
-Brawo idioto. Powinniśmy być w
drodze już od godziny, a facet od tourbusa i Kyle (od aut. tour
manager) powoli zaczynają się wkurwiać – chłopak ze
zirytowaniem przewrócił oczyma i spojrzał na mnie osądzającym
wzrokiem. - Masz pół godziny i chcę widzieć twoją dupę siedzącą
w busie, zrozumiano? - dźgnął mnie palcem wskazującym w klatkę
piersiową wymuszając odpowiedź. Przytaknąłem.
-Możesz zobaczyć ją nawet teraz.
Wystarczy, że odchylę bokserki i... - nie dokończyłem, bo
przerwał mi odgłos obrzydzenia, który wyrwał się z jego ust i
sekundę później już go nie było.
Zatrzasnąłem drzwi za Samem i
pozbierałem z podłogi porozrzucane rzeczy, po czym założyłem je
na siebie. Zapach był jeszcze do wytrzymania.
Spod łóżka wyciągnąłem walizkę,
z której na szczęście nie wypakowałem wszystkich ubrać i robiąc
miejsce na inne dopakowałem te w których już chodziłem.
Spojrzałem na pokój sprawdzając czy
nie zostawiłem przypadkiem czegoś i byłem gotowy do wyjścia.
Zarzuciłem na siebie jeszcze moją skórzaną kurtkę z frędzlami,
której tak wszyscy nienawidzą, chwyciłem walizkę i chwilę
później wchodziłem już do naszego busa witając wszystkich
machnięciem ręki.
-Wow, Worsnop, wyrobiłeś się w
niecałe piętnaście minut! Brawo, brawo – parsknął ironicznie
ten denerwujący idiota, nasz basista po czym rzucił mi butelkę
Budweisera.
-Jeszcze raz po nazwisku Bettley, to
dla równowagi obiję ci drugie oko – zagroziłem żartobliwie,
wspominając incydent sprzed kilku dni kiedy to Sam uderzył się
główką gitary w oko. - Za ile dojedziemy? - zapytałem zmieniają
temat i usadowiłem swój zacny tyłek na skórzanej kanapie obok
milczącego Camerona.
-Do Salt Lake City dojedziemy za jakieś
sześć godzin, może więcej jeśli będą korki. A później miasta
tak jak w planie festiwalu - z końca naszego prowizorycznego salonu
odezwał się cicho Ben.
Prawie o nim zapomniałem. Dziś jego
włosy ułożyły się w jego naturalne loczki, a zaspane oczy
zmrużył tak, że prawie nie było widać jego szaroniebieskich
tęczówek. Mógłbym powiedzieć, że wyglądał nawet uroczo, ale
nie przesadzajmy. Po prostu wyglądał lepiej niż zwykle.
Siedzieliśmy, piliśmy i rozmawialiśmy
jeszcze przez następną godzinę jazdy o nadchodzącej trasie, w
którą wyruszamy zaraz po Warped, a później wszyscy rozeszli się
do swoich koi czy do naszego umownego małego studia na końcu busa.
Zostałem tylko ja i przysypiający
Ben. Panowała niezręczna cisza.
Spojrzałem na niego. Siedział na
końcu sofy z głową opartą o szybę, która co jakiś czas
niebezpiecznie podskakiwała kiedy bus zwalniał albo skręcał.
-Ben? - podszedłem do niego i usiadłem
obok jednak zachowując między nami pewien dystans.
Wymruczał coś niewyraźnie, po czym
otworzył oczy i spojrzał na mnie zamglonym wzrokiem.
-Chodź się położyć, jesteś
zmęczony.
Znów wymruczał coś niewyraźnie
czego nie byłem w stanie nawet zrozumieć i nie minęło pięć
sekund, a jego głowa wylądowała na moich kolanach.
-Ben, nie to miałem na myś... -
zaskoczony obrotem sytuacji chciałem zapytać, ale chwilę później
jego klatka piersiowa zaczęła się lekko unosić, więc wiedziałem,
że po prostu zasnął.
Nie chcąc go budzić, delikatnie
zsunąłem jego głowę z moich kolan, po czym wziąłem go na ręce
i przeniosłem do jego koi.
-Tam mi było wygodniej – wymamrotał
chowając głowę w poduszkę. - Na twoich kolanach.
-Wiem skarbie, wiem – powiedziałem
do niego czule, diametralnie zmieniając ton głosu na milszy. Czas
wprowadzić mój plan w życie. - Położyć się z tobą?
Pokiwał jedynie głową i zrobił mi
miejsce.
Przyciągnąłem go do siebie i
pozwoliłem by położył głowę na mojej klatce piersiowej.
Moje dłonie natomiast wylądowały na
jego odkrytych biodrach i powoli zjeżdżały coraz niżej raz po raz
zahaczając o gumkę jego wystających ze spodni bokserek. Ben
poruszył się niespokojnie, ale nie protestował przed dalszym
dotykiem. Moja dłoń zjechała na jego podbrzusze, które zacząłem
delikatnie masować, co spotkało się aprobatywnym pomrukiem
zadowolenia.
Moje palce zręcznie ominęły jego
bokserki i wkradły się do środka zmierzając ku jego penisowi,
który po chwili był już w mojej dłoni.
-Danny, do cholery, co ty robisz? -
odepchnął moją dłoń od siebie i spojrzał z wyrzutem. - Nie
jestem jakąś dziwką, którą możesz bezkarnie macać.
-Myślałem, że chcesz...Ta kolacja,
pocałunek... - granie zranionego idioty zawsze wychodziło mi
najlepiej. - Przepraszam Ben, to było nie na miejscu.
-Och, Danny. Ja nie jestem gotowy.
Chciałbym, ale nie teraz – szepnął nieśmiało, a na jego
policzkach pojawiły się wstydliwe rumieńce.
Kurwa, kurwa, kurwa. Jebana cnotka.
Myślałem, że przelecenie go będzie łatwiejsze niż myślałem.
Kilka miłych słówek czy coś w tym
stylu i już jest mój, ale najwidoczniej nie był taki łatwy jak
przypuszczałem.
Ale kiedy powiedział, że nie jest
jeszcze gotowy, to znaczy, że jeszcze tego nigdy nie robił, prawda?
Boże, w takim razie jaki on musi być
kurewsko ciasny. Nie, nawet nie chcę sobie tego wyobrażać.
Cóż, za późno. Mój inny mózg już
zaczął twardnieć. I znów widziałem go wijącego się pode mną z
rozkoszy, seksownie przygryzającego dolną wargę i jęczącego moje
imię.
Ale to nie zmienia faktu, iż nadal
jest jebaną cnotką.
~
Późnym popołudniem dotarliśmy do
Salt Lake City, więc od razu po przyjeździe poszliśmy na sound
check. Później zagraliśmy koncert, który niczym nie różnił się
od innych, schodząc ze sceny znów zostaliśmy oblegnięci przez
fanów, co wiązało się ze zdjęciami i rozdawaniem autografów czy
podpisywaniem różnych części ciała bądź ubioru.
Tego wieczoru naoglądałem się
kobiecych piersi jak nigdy.
-Jakieś plany? - zapytał James
zapalając papierosa i patrząc na nas wyczekująco.
-A jak myślisz? - parsknął drwiąco
Cameron. - Chlanie, ćpanie i jebanie! - wykrzyknął zanadto
entuzjastycznie i klepnął stojącego obok Sama w tyłek. - A tak
na poważnie, to spotkałem wcześniej Matty'ego (od aut. wokalista
Memphis May Fire). Powiedział, że możemy wbić i opić dobre
rozpoczęcie Warped. Co wy na to?
James jedynie przytaknął ochoczo, a
po minach Sama i Cama było wiadomo, że nie przepuszczą okazji
opicia się. Kątem oka spojrzałem na Bena, który stał oparty o
nasz bus ze wzrokiem wbitym w ziemię. Nie miał ochoty nigdzie iść,
widziałem to.
-Nie tym razem panowie, ja dziś
odpadam – uśmiechnął się sztucznie i wyrzucił niedopałek
papierosa na ziemię, a następnie wszedł do busa.
-Ta, ja też nie mam ochoty na zabawę.
Pozdrówcie ode mnie tego rudego chuja – pożegnałem się z nimi i
wszedłem za Benem do naszego tymczasowego domu.
~
-Piwa? - zaproponowałem i nie czekając
na jego odpowiedź podałem mu już otwartą butelkę, do której
szybko dorzuciłem małą tabletkę tak zwanego rozluźniacza.
Połówka LSD jeszcze nikomu nie
zaszkodziła. Wręcz przeciwnie.
Wymruczał pod nosem coś w stylu
'dziękuję' i rozłożył się na sofie, a ja usiadłem zaraz obok
niego zarzucając ramię na oparcie siedzenia za Benem.
-Czemu nie chciałeś iść? -
zapytałem od niechcenia.
-Po prostu bez powodu. Nie mam ochoty
znów po raz setny widzieć tych samych twarzy i pić w tym samym
gronie aż do utraty przytomności jak zawsze. - O, język zaczynał
mu się powoli rozplątywać dzięki tabletce i piwie.
Kilkanaście łyków później Ben
rozluźnił się całkowicie. Zaczął mówić o rzeczach, o które
bym nigdy go nie podejrzewał, ale w większości były to nic nie
warte uwagi bzdury. Zwykła paplanina naćpanego człowieka, która
ucichła kiedy zamknąłem jego usta swoimi.
Zaskoczony przez pierwsze sekundy nie
oddawał pocałunku, lecz po chwili wylądował w rozkroku na moich
kolanach, a nasze krocza idealnie się stykały dając mi małą
przyjemność przy każdym ruchu jego bioder.
Ciche pomruki, westchnienia i mlaski
wypływały z naszych ust. Odepchnąłem go lekko od siebie by zdjąć
z niego koszulkę, którą odrzuciłem daleko od siebie i wróciłem
do atakowania jego ust.
Z ust przeszedłem na szyję, na której
zostawiałem malinki, a Ben wręcz jęczał mi do ucha.
Lekko brutalnie zrzuciłem go ze swoich
kolan i usiadłem na jego kroczu.
Pod pośladkami wyczuwałem jego
znaczną erekcję. Cóż, ja nie byłem lepszy. Moje spodnie były
wręcz za ciasne, co aż naprawdę przyjemnie bolało. Najmniejszy
ruch sprawiał mi nieopisaną rozkosz.
Nachyliłem się nad Benem i
przygryzłem jego dolną wargę jednocześnie lekko ją ssąc.
-Ben, mam kurewską o-ochotę pieprzyć
cię do nieprzytomności – wysapałem w jego usta i złożyłem na
nich mocny pocałunek. - Proszę, pozwól mi.
Kiedy zaczął rozpinać rozporek moich
spodni, już wiedziałem, że jego odpowiedź będzie brzmieć...
-Danny, nie bawmy się już w to. Chcę
cię poczuć we mnie. Mocno.
Jego słowa zadziałały na mnie
natychmiastowo.
Błyskawicznie pozbyłem się swoich
ubrań, a potem zabrałem się za Bena, który w swoim stanie ledwo
mógł ściągnąć z siebie spodnie. Parsknąłem pod nosem lekko
zirytowany i pomogłem mu.
Moment później znów leżał pode
mną, a nasze erekcje ocierały się o siebie przyprawiając nas o
miłe doznania, a jęki wręcz same wyrywały się z naszych ust.
Jedna z moich dłoni wślizgnęła się
między nasze ciała i kierując ją w dół chwyciłem nią za
upragniony cel.
-Zamierzam pieprzyć cię naprawdę
bardzo, ale to bardzo mocno – wymruczałem do jego ucha.
Nie sądziłem, że to wszystko potoczy
się tak szybko. Dopiero co wczoraj myślałem jak go przelecieć, a
już teraz za chwilę miałem to robić.
Potarłem kciukiem główkę jego
penisa, a wzrok miałem ciągle utkwiony w jego twarzy.
Przyśpieszony oddech, zarumienione
policzki i błagalne jęki wydobywające się z jego ust podniecały
mnie jeszcze bardziej.
Przejechałem delikatnie dłonią po
jego twarzy. Do jego gorących i wilgotnych ust wsadziłem moje dwa
palce, które ochoczo zaczął ssać.
-Podnieś się trochę i rozłóż nogi
– rozkazałem mu, co ochoczo wypełnił ukazując ku mnie swoje
wejście, w które zaraz miałem wniknąć.
Wyciągnąłem palce z jego ust i od
razu jeden z nich wsunąłem je bez problemów w Bena. Zamruczał
cicho niczym kociak i oblizał seksownie usta, a ja dodałem w niego
drugi palec i zacząłem go rozciągać do mojego rozmiaru. Przy
każdym intensywniejszym ruchu moich palców, jego paznokcie wbijały
się w moje plecy coraz mocniej i mocniej, co doprowadzało mnie
wręcz do szaleństwa.
-W-wejdź we mnie...Natychmiast –
wysapał i wypiął swoje biodra ukazując swoją gotowość.
Palce zastąpiłem swoim penisem, który
wszedł w niego cały. Nadal obserwując twarz Bena w ciągu tych
kilku sekund emocje zmieniały się diametralnie szybko. Przez
dyskomfort i ból aż po przyjemność i ekstazę.
Powoli zacząłem się w nim poruszać
wykonując pełne i głębokie pchnięcia rozkoszując się każdą
sekundą możliwości bycia w nim.
-O...mój...Boże! - Ben był
nieziemsko ciasny i wilgotny w środku niż niejedna laska jaką
kiedykolwiek pieprzyłem. On był po prostu cudowny! Przyśpieszyłem
ruchy moich bioder, paznokcie Bena jeszcze mocniej wbijały mi się w
plecy, a jego nogi mocniej zaciskały się na moich biodrach.
-Kurwa! Danny, tak! Właśnie tu!
Szyyybciej, proszę! - chyba właśnie trafiłem w jego słodki
punkt.
Wedle życzenie przyśpieszyłem ruchy
bioder, a odgłos uderzania skóry o skórę rozchodził się po
całym busie. Mogę się założyć, że nasze jęki słyszano nawet
i poza nim. - Jeśli przestaniesz, to cię zabiję! Proo-oszę,
jeszcze! Dojdź we mnie! - krzyczał niczym rasowe dziwki, które
kiedyś brałem na jedną noc. Z tym wyjątkiem, że on był o wiele
lepszy.
Czując, że koniec już blisko,
przyśpieszyłem swoje ruchy, a co za tym idzie, rozkoszne krzyki
Bena stały się głośniejsze.
Gorąc w moim podbrzuszu przybierał na
sile. Kilka sekund później doszedłem w jego wnętrzu, a Ben na
moją klatkę piersiową.
Dysząc ciężko, wysunąłem się z i
opadłem obok niego. Byłem kurewsko zmęczony i oczy zaczęły mi
się same zamykać. Muszę przyznać, że to był naprawdę jeden z
lepszych stosunków jakiekolwiek odbyłem, a było ich sporo. A co
najważniejsze, to to, że udało mi się go zaliczyć. Byłem
kurewsko dumny z siebie.
-Danny? - usłyszałem cichy szept
dobiegający z mojej lewej strony. - Chyba...chyba muszę ci coś
powiedzieć.
Natychmiast zaciekawiony, ale również
i lekko przerażony skierowałem na niego wzrok.
Jedyne czego się obawiałem w tej
chwili, to to co zamierza powiedzieć i chyba domyślałem się tego.
W duchu zacząłem się modlić, żeby nie usłyszeć...
-Chyba cię kocham – wyszeptał
cichutko.
...tego.
~
Obudziłem się wczesnym rankiem już w
swojej koi i cała poprzednia noc wróciła do mnie niczym pieprzony
bumerang. Czemu do chuja Ben musiał zniszczyć to wszystko swoim
''kocham cię''?
Teraz nic już nie będzie takie samo.
Czuję się niezręcznie.
Zasłona mojej koi rozsunęła się i
ukazał mi się on z
nieodłącznym uśmiechem na twarzy, który miałem ochotę zetrzeć.
-Dzień dobry,
Danny – powiedział radośnie i nachylił się by musnąć mój
policzek.
Właśnie tego się
obawiałem.
-Cześć Ben –
wymamrotałem jedynie i omijając go sprawnie wyskoczyłem z koi i
poszedłem do kuchni, po drodze zgarniając z lodówki piwo i
usiadłem przy stole.
Ben niczym wierny
pies podreptał za mną i usiadł obok. Nie mogłem na niego patrzeć.
-Coś zrobiłem nie
tak? - zapytał niepewnie.
Upiłem kolejny łyk
piwa i odłożyłem butelkę na stół.
Chwyciłem go za
ramiona i zmusiłem się żeby na niego spojrzeć. Nie chciałem
mówić mu tego, co zamierzałem, ale musiałem dla własnego dobra.
Nie obchodzi mnie co on sobie pomyśli, ale to ma się skończyć.
-Ben, posłuchaj
mnie uważnie – zacząłem zmieniając ton głosu na bardziej
poważny. - To co wydarzyło się wczoraj wieczorem było dla mnie
niczym. Ty Ben byłeś tylko kolejnym celem do zaliczenia. Chciałem
cię tylko przelecieć i tyle. Żadnych emocji i żadnych uczuć.
Tylko seks. Rozumiesz? Nie możesz mnie kochać, bo ja nie kocham
ciebie i z tego nic nie wyjdzie. Nic. To by nawet nie miało
przyszłości. Jasne, jesteś moim przyjacielem, ale to tylko tyle.
Zakończyłem swój
monolog i czekałem na jego reakcję. Miałem nadzieję, że
zrozumie.
Jedyną odpowiedzią
jaką od niego dostałem, było mocne uderzenie w twarz.
Rzucając
przekleństwami w moją stronę, wybiegł z busa.
Dobrze, zdawałem
sobie sprawę z tego, że zachowałem się jak ostatni chuj, ale
lepiej żeby poznał prawdę od razu, a nie żył w kłamstwie,
prawda?
Zaraz po tym kiedy
Ben wybiegł, do busa lekko chwiejąc się weszli Sam, Cam i James.
Zapewne jeszcze nie
wytrzeźwieli po wczorajszym.
-Coś nie tak z
Benem? Wybiegł jak pojebany i chyba ryczał. Coś mu zrobił? -
zapytał podejrzliwie perkusista.
-Czemu kurwa zawsze
kiedy jest jakiś problem jest on z mojej winy?
-Bo jesteś nadętym
kutasem, który wszystko musi spierdolić? - och, od kiedy to Cameron
taki odważny się zrobił w stosunku do mnie? - A poza tym wiemy o
sprawach między wami.
-Sprawach, które
nie istnieją? Gratuluję, masz świetne informacje w takim razie –
powiedziałem ironicznie przewracając oczyma. - Chuja wiecie
wszyscy.
-Tak, Wrosnop,
widzieliśmy już twojego, ale nie musisz nam o tym przypominać. To
był nieprzyjemny widok – wtrącił Sam.
-Zamknij się
Bettley! - jak na komendę warknęliśmy na niego wszyscy trzej.
-Wiesz na czym
polega przyjaźń, Danny? - James usiadł naprzeciw mnie. - Ben w
odróżnieniu od ciebie wie. I może być to dla ciebie szokiem bądź
nie, ale on nie kryje się ze swoimi problemami i mówi nam co go
dręczy, wiesz?
Ponownie wywróciłem
teatralnie oczami dając znak, że ich gadka mnie nudzi i do niczego
nie prowadzi.
-On cię kocha.
-A mnie to chuj
obchodzi – powiedziałem głośno i wyraźnie. - Coś jeszcze macie
mi do powiedzenia? Nie? To dziękuję. I sprowadźcie tą pizdę do
busa, bo za godzinę jedziemy dalej – powiedziałem na odchodne i
wycofałem się do swojej koi.
Zasunąłem kotarę,
położyłem się i zamknąłem oczy. Cała ta sytuacja robiła się
coraz bardziej wkurwiająca.
Nie kocham Bena. Co
trudnego w tym do zrozumienia? Przespałem się z nim, to przespałem,
a oni niepotrzebnie drażą temat.
Ale równie dobrze
zdawałem sobie sprawę, że potraktowałem go niczym jedną z wielu
dziwek.
Taka moja natura,
nie poradzę nic na to.
~
Przez
kolejny tydzień między naszą piątką było naprawdę źle.
Chłopaki solidaryzowali się z Benem, a on sam traktował
mnie jak powietrze, nie odzywał się ani słowem, a jeśli już
musiał coś powiedzieć, to używał do tego takiego niemiłego tonu
i arogancji, że aż bolało.
Tak, mimo wszystko ja też mam uczucia
i nienawidziłem kiedy ktoś odnosił się tak w stosunku do mnie tak
jak on to robił przez cały czas.
Z Camem, Samem i Jamesem lepiej nie
było. Każdą nadarzającą się sytuację wykorzystywali do
ubliżania mi i dokopania jeszcze bardziej jakbym nie był już
wystarczająco podminowany moimi stosunkami z Benem. Świetni mi
przyjaciele, naprawdę.
Ale patrząc realnie było tu też
sporo mojej winy, nie przeczę. Cóż, ale nie zamierzałem
przepraszać, bo kto normalny przeprasza za seks, co? Bez przesady.
Gdybym go zgwałcił, to rozumiałbym ich pretensje do mnie, no ale
to był tylko zwykły seks, nic poza tym.
A Ben powinien zacząć żyć dojrzale,
zdając sobie sprawę z konsekwencji realnego życia, które czasem
kopie po dupie.
~
Ben's p.o.v
-Ben, możemy porozmawiać? - znów ten
dupek. - To ważne.
-Nie, spierdalaj – warknąłem. - Nie
chcę widzieć twojej parszywej mordy.
Nie zaszczycając go już ani jednym
spojrzeniem, przeszedłem obok niego i udałem się w stronę baru.
Właśnie byliśmy po koncercie i jak nakazywała tradycja poszliśmy
się po prostu najebać.
Usiadłem przy jednym z wolnych
wysokich barowych krzeseł i kiwnąłem na barmana.
-Jagerbomb poproszę – zamówiłem, a
chwilę później już sączyłem mojego drinka obserwując co dzieje
się na sali. Danny siedział w miejscu gdzie go zostawiłem, James
kilka miejsc dalej zapatrzony w swój telefon pewnie pisał z Brandi,
a Sam i Cameron rozmawiali dziwnie blisko siebie. Zawsze wiedziałem,
że między tą dwójką coś jest albo może być.
-Hej – usłyszałem zmysłowy głos
obok siebie. - Wolne?
Spojrzałem w stronę dobiegającego
głosu i ujrzałem naprawdę przystojnego mężczyznę. Albo
chłopaka, ale na pewno był młodszy ode mnie, co było doskonale
widać. Miał może siedemnaście, góra osiemnaście lat. Boże,
jeszcze mnie o pedofilię oskarżą.
-Pewnie – odparłem obojętnym tonem.
- Siadaj.
Zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim.
Zespole, muzyce, trasie. Okazało się, że jest naszym fanem. Jak
śmiesznie, prawda?
-Słuchaj...-zacząłem niepewnie. -
Chciałbyś może...- tu spojrzałem znacząco w stronę pobliskich
toalet.
Zszokowany aż otworzył usta chcąc
coś powiedzieć, ale nic z nich nie wyszło. Nie czekając na jego
zgodę i odpowiedź, chwyciłem go za dłoń i zaciągnąłem tam
gdzie zamierzałem.
Drzwi za nami jeszcze nawet dobrze się
nie zamknęły, kiedy popchnąłem go na ścianę i wręcz brutalnie
zaatakowałem jego usta od razu wpychając do nich język.
Nie wiem co się ze mną dzieje, ale
mam zajebistą ochotę odegrać się na kimś tak jak Danny zrobił
to ze mną. Pragnę żeby ktoś się poczuł jak ja.
Przyciągnąłem chłopaka bliżej
siebie, chwyciłem za pośladki i posadziłem na blacie koło
umywalek. Jęknął w moje usta.
-Zamknij się – warknąłem i
boleśnie przygryzłem jego wargę.
Nagle wszystko przed oczyma zaczęło
mi wirować, a mnie samemu zrobiło się niewyobrażalnie słabo.
Odepchnąłem od siebie nastolatka i rozkazałem wyjść. Posłusznie
to uczynił.
A ja...po prostu zwymiotowałem do
umywalki. Po raz któryś w tym tygodniu. To nie było normalne i
nigdy podobna sytuacja mi się nie przydarzyła.
Oparty o umywalkę oddychałem ciężko.
Przemyłem zimną wodą twarz i próbując uspokoić oddech,
wyszedłem z toalety, a następnie z baru ignorując wołanie
chłopaków.
Dotarłem do naszego busa, który był
zaparkowany niedaleko i ledwo dotarłem do łazienki, kiedy
zwymiotowałem po raz drugi.
-Co do chu... - konwulsje znów
wstrząsnęły moim ciałem. - Kurwa, niech to się już skończy.
Otarłem usta rękawem koszulki i
oparłem się ścianę za mną.
Pewnie się czymś zatrułem, stąd to
wszystko.
~
Niestety, na drugi dzień lepiej nie
było, a to samo tyczyło się kolejnych dni. Czułem się chujowo
jak jeszcze nigdy. Szczęście w nieszczęściu było takie, że na
ten i przyszły tydzień nie było żadnych koncertów.
Aktualnie byliśmy w Las Vegas gdzie
mieliśmy zamiar zostać na dłużej, więc mogliśmy sobie pozwolić
na wynajęcie pokoi w hotelu.
Leżałem właśnie w jednym z nich
kiedy rozległo się pukanie. To był James.
-I jak się czujesz? - zapytał
siadając na brzegu łóżka obok mnie. - Od tygodnia ci się nie
poprawia, martwię się. Nie lepiej żebyś poszedł do lekarza, a
nie męczył się nie wiedząc co ci jest?
Jaki ja byłem tępy.
-Poszedłbyś ze mną? - zapytałem
nieśmiało.
-Pewnie. Za pół godziny widzimy się
w hallu hotelu i jedziemy, dobrze? - uśmiechnął się lekko i
poklepał mnie po ramieniu. Kocham tego człowieka.
Wyszedł zostawiając mnie bym mógł
się ogarnąć. Wstałem z łóżka, wziąłem dłuższy prysznic i
przebrałem się w coś czystszego. Jako że było lato, wybrałem
krótkie jeansowe spodnie i koszulkę bokserkę. Z nocnego stolika
wziąłem portfel, telefon i potrzebne dokumenty.
Na dole czekał już na mnie James.
Wsiedliśmy do zamówionej taksówki i kilkanaście minut później
wysiedliśmy pod kliniką.
Ramię w ramię weszliśmy do
śnieżnobiałego budynku.
-Mogę w czymś pomóc? - w równie
białym uniformie przywitała nas pielęgniarka. - Standardowe
badania jak mniemam? - zwróciła się do mnie.
-T-tak – wyjąkałem coraz bardziej
poddenerwowany.
-Za chwilę powinna pana przyjąć
doktor Gates – posłała mi miły uśmiech i wróciła do swoich
spraw, a my z Jamesem w tym czasie zajęliśmy miejsca na krzesłach
w poczekalni.
-A jeśli to będzie coś poważnego? -
zapytałem drżącym głosem.
James chwycił moją dłoń, zamknął
ją w stalowym uścisku i zwrócił swoją twarz ku mnie.
-Jeśli nawet, to poradzimy sobie z
tym, rozumiesz? A teraz nie panikuj, będzie wszystko dobrze.
Zobaczysz – przytulił mnie dodając odwagi. - A teraz idź,
lekarka czeka.
Wstałem i skierowałem się ku młodej
kobiecie, która czekała w progu uchylonych drzwi.
-Zapraszam – powiedziała i
przepuściła mnie obok siebie. - Usiądź. Zaraz się tobą zajmę.
Wykonałem jej polecenie i spojrzałem
wyczekująco na nią.
-Więc...opowiedz mi co się dzieje.
-Nic szczególnego. Po prostu od
tygodnia wymiotuję.
-Jak często?
-Dwa, może trzy razy dziennie –
wzruszyłem ramionami niepewny swojej odpowiedzi. Wszystko zaczęło
mi się już mylić.
-A jak z apetytem? Zwiększył, a może
zmniejszył się?
-Nie zauważyłem jakichkolwiek zmian.
Lekarka westchnęła jedynie i mruknęła
coś pod nosem zapisując Bóg wie co w swoim notatniku.
-Panie Bruce...
-Ben – przerwałem jej. Nienawidzę
kiedy ktoś się tak do mnie odnosił.
-Ben – powtórzyła. - Kiedy miałeś
ostatni stosunek płciowy?
Trochę zaskoczyła mnie tym pytanie.
Zastanowiłem się starając przypomnieć kiedy kochałem się z z
Danny'm.
-Myślę, że dwa tygodnie temu. Tak,
jakoś w tym okresie.
Kobieta zamilkła na dłuższą chwilę.
-Nie masz nic przeciwko pobraniu krwi?
-Jeśli to ma w jakikolwiek sposób
pomóc, to czemu nie.
Chwile później do gabinetu weszła
pielęgniarka i wykonała potrzebny zabieg.
-Za godzinę będą wyniki. Ty i twój
partner możecie poczekać albo wrócić potem.
-To nie mój chłopak – powiedziałem
niemiło, na co kobieta się speszyła. - I przyjdziemy za godzinę.
Dziękuję – wyszedłem z gabinetu i podszedłem do Jamesa.
-I jak? - zapytał zaciekawiony. -
Wiadomo coś?
-Nie – potrząsnąłem głową. -
Pobrano mi krew jedynie i wyniki będą za godzinę.
-To co? - zapytał entuzjastycznie. -
Idziemy na jakąś kawę?
Przytaknąłem ruchem głowy i
wyszliśmy stamtąd.
Kilka minut drogi od kliniki
znaleźliśmy małą i przytulną kawiarnię. Zwykle nikt z nas nie
chodził do takich miejsc, ale tu było wręcz uroczo. Zajęliśmy
stolik przy oknie, a chwilę później zjawiła się kelnerka w
różowym fartuszku z logiem kawiarni.
-Podać coś? - zapytała uprzejmie.
-Latte – powiedziałem.
-Dwa razy – James uśmiechnął się
do dziewczyny, a potem zwrócił się ku mnie. - Dalej przejmujesz
się Danny'm?
Trafił w czuły punkt. Nie chciałem o
nim myśleć, chciałem zapomnieć, a on bezczelnie mi o nim
przypomniał.
-Nie – skłamałem spuszczając wzrok
na swoje dłonie. - I nie mówmy o nim, dobrze? Wiesz, że nie lubię
roztrząsać tego tematu.
-Przepraszam – powiedział skruszony.
- Zamierzam oświadczyć się Brandi, mówiłem już? - zamienił
temat, a na moich ustach pojawił się uśmiech. Uwielbiałem tą
dziewczynę i uważałem, że James i ona są dla siebie stworzeni.
Reszta czasu minęła nam na rozmowach
o jego wybrance, zaręczynach, ślubie i tym podobnych sprawach. Nie
wracaliśmy już do tematu Danny'ego. I dobrze.
Czterdzieści pięć minut później
dopijaliśmy ostatnie łyki kawy i ruszyliśmy wolnym spacerem po
wyniki, które pewnie już na mnie czekały.
-Ben, zapraszam do gabinetu – znajoma
pani doktor powitała mnie ponownie uśmiechem, a ja wszedłem do
gabinetu. - Mam twoje badania – uśmiech na jej ustach lekko
zrzedł.
-Coś nie tak? - zapytałem niepewnie.
-To co zaraz powiem będzie dla ciebie
szokiem, ale proszę nie denerwuj się, dobrze?
-Proszę mówić – szepnąłem
drżącym głosem, bo jej słowa mnie zaniepokoiły. Bardzo
zaniepokoiły. Oparłem się wygodniej i czekałem na swój 'wyrok'.
-Jesteś w ciąży – te słowa
opuściły jej usta jak gdyby nigdy nic. - Gratuluję.
Pierwsza myśl? Nie było pierwszej
myśli. Był szok i niedowierzanie. To jakieś głupie żarty?
-Przecież to jest...
-Owszem, to jest jak najbardziej
możliwe. Zdarzają się takie przypadki. Rzadko, ale zdarzają –
kobieta usiadła naprzeciw mnie i delikatnie położyła dłoń na
moich plecach. - Proszę cię o jedno. Nie rób nic głupiego.
Przemyśl zanim zrobisz, dobrze?
Nic nie powiedziałem. Nie chciałem
nic mówić ani niczego jej obiecywać. Bez słowa wstałem i
wyszedłem.
Nie czekając na Jamesa wyszedłem z
budynku i wyciągnąłem papierosa z paczki. Zapaliłem i mocno się
nim zaciągnąłem.
-Ben, cholera, poczekaj! - James
chwilkę później zjawił się koło mnie. - Co się stało?
Znów się zaciągnąłem. I znów. I
jeszcze raz. I po raz kolejny.
-Nic – skłamałem. - Zwykłe
zatrucie pokarmowe. Musiałem coś zjeść i stąd to wszystko. Nie
ma się czym martwić – mój głos brzmiał wręcz sztucznie.
Żadnych emocji, nic. - Jedźmy do hotelu.
James spojrzał na mnie zmartwiony.
-Zamów tą jebaną taksówkę,
grzecznie proszę - warknąłem na niego. Wyciągnął telefon bez
słowa, a dziesięć minut później byliśmy w drodze.
~
Kurwa. Kurwa. Kurwa. To była jakaś
pieprzona paranoja. Jestem facetem, nie mogę mieć dziecka.
Owszem, słyszałem o kilku przypadkach
gdzie mężczyźni byli w ciąży i rodzili dzieci, ale...ja?
Nie. Nie wyobrażam sobie tego. To...to
coś we mnie zniszczy mi karierę, życie.
I co powie na to Danny? On jest ojcem,
innego wyjścia nie ma. Tylko z nim uprawiałem seks i był moim
pierwszym.
Jedynym wyjściem z tego całego gówna
było pozbycie się dziecka. Czy cokolwiek to jest.
Nie chcę tego. Nie jestem gotowy. Nie
mogę być ojcem. Jeszcze nie teraz. Kurwa, za jakie grzechy, co ja
kurwa takiego zrobiłem, ze ukarano mnie tym...co jest teraz we mnie.
Chwyciłem za stojącą na stoliku
nocnym butelkę wódki i upiłem porządny łyk.
Poczułem, ze gorące łzy zaczynają
spływać mi po policzkach. Świetnie kurwa. Jestem jebaną i nic nie
wartą ciotą. Czuję się jak gówno. Dosłownie.
Wziąłem kolejny łyk trunku. I
jeszcze jeden. Nie było tam już za wiele, więc kilka łyków
później nie było w butelce już nic. Miałem ochotę z żalu
uchlać się do nieprzytomności i zapomnieć o tym wszystkich
chociaż na chwilę.
O Danny'm...tym cholernym dupku,
którego jednak kocham jak nikogo innego od pieprzonych trzech lat. O
dziecku, które rośnie we mnie. O tym, że ten chuj mnie
wykorzystał, przeleciał i zostawił niczym dziwkę. Brakowało tego
żeby mi zapłacił to już byłbym pełnoprawną kurwą.
Lekko chwiejnym, ale nadal stabilnym
krokiem wyszedłem ze swojego pokoju i skierowałem się do 177 gdzie
zamieszkiwali Cameron i Sam. Bez pukania wszedłem do ich pokoju.
Nie zwróciłem zbytnio uwagi na to, że
półnagi Sam siedział na biodrach Camerona i ssał punkt na jego
szyi. Nie obchodziło mnie nic co robią.
-Za pół godziny chcę was widzieć na
dole. Idziemy pić! - wręcz wybełkotałem i wyszedłem stamtąd.
Następnie skierowałem się do Jamesa
i zaproponowałem to samo. Jedynie kiwnął głową na tak i wrócił
do rozmawiania z Brandi. Zazdroszczę tej dwójce, że mają siebie.
Tak cholernie zazdroszczę.
Zastanawiałem się czy iść jeszcze
do Worsnopa, ale na moje nieszczęście spotkałem go na korytarzu.
-Wychodzisz gdzieś z chłopakami? -
zapytał.
-Tak – odparłem nie patrząc na
niego. - Mam ochotę się napić, więc jakieś towarzystwo też by
się przydało – zasugerowałem lekko.
-Z chęcią też pójdę – przytaknął
chętnie i razem zeszliśmy na dół gdzie mieliśmy się spotkać
całą piątką.
Pięć minut później zeszli razem
Cameron i Sam ze znacznymi rumieńcami na twarzy. Żaden z nich nawet
na mnie nie popatrzył ani nie odezwał ani słowem. Później
dołączył James i wyruszyliśmy.
Zaczynało się ściemniać, więc
nadszedł idealny moment na imprezę. Albo jak w moim przypadku –
chęć najebania się do nieprzytomności.
Szliśmy w milczeniu kiedy ukazał się
nam jakiś bar z wdzięczną nazwą Violent. Ciekawie.
Wyminąłem
chłopaków i od razu udałem się do lady za którą stał barman.
Tradycyjnie
zamówiłem Whisky, które zniknęło ze szklanki po trzech łykach.
Zamówiłem kolejne nie martwiąc się o konsekwencje. Zniknęło
równie szybko co pierwsze. Trzecia szklanka tak samo.
Kątem
oka zauważyłem, że dosiadł się do mnie Danny. Jeszcze jego tu
brakowało. Nie chciałem się z nim męczyć akurat w tej chwili.
-Dalej
jesteś zły? - zapytał jak gdyby nigdy nic.
-A jak
myślisz, chuju? - odparłem niemiło jak to ostatnio miałem w
zwyczaju. - Przez ciebie czuję się jak dziwka. Zdajesz sobie z tego
sprawę, prawda?
-Boże,
Ben. To był tylko seks! Nie wiedziałem, że coś do mnie czujesz i
weźmiesz to tak na poważnie, okej?!
-Tylko
seks? Może dla ciebie. Dla mnie to był mój pierwszy raz z kimś
kogo kocham, wiesz?
-Nie
możesz mnie kochać – mruknął i spuścił wzrok na swoją
szklankę z alkoholem.
-Nie
mogę? To patrz – powiedziałem i wstałem ze swojego miejsca po
czym chwyciłem go za twarz i przyciągnąłem do ciebie całując
mocno w usta wyrażając przy tym wszystkie moje emocje. Miłość,
nienawiść, ból, który mi sprawił.
-Nie
wiem czy ci się to podoba czy nie, ale będę cię kochać –
rzekłem i zostawiając go w szoku wyszedłem z pomieszczenia.
Z
kieszeni spodni wyciągnąłem zgniecioną paczkę papierosów
Muszę
przestać nosić takie obcisłe spodnie. Podpaliłem końcówkę i
zaciągnąłem się.
Podobno
palenie w ciąży szkodzi. Zaciągnąłem się mocniej.
Odszedłem
już kawałem od baru, z którego wyszedłem i wolnym krokiem szedłem
ciemną ulicą.
Słyszałem
za sobą jakieś kroki, ale niezbyt się tym przejąłem i nadal
spokojnie szedłem.
-Ej,
to nie ten pedał z Violent?
- usłyszałem głęboki męski głos. Odwróciłem się i zobaczyłem
trzech napakowanych wręcz wielkich facetów, który byli mniej
więcej trzy metry ode mnie.
-Kurwa,
faktycznie to on - jeden z nich potwierdził. - Jebana kurwa.
Panowie, bierzemy go. Dawno nie spuściłem nikomu wpierdolu.
Wypuściłem
żarzącego się papierosa z dłoni i zacząłem uciekać. Niestety,
byli zbyt blisko mnie i nie miałem szans. Poczułem mocne uderzenie
w głowę. Bardzo mocne. I okropny ból. Upadłem na zimny chodnik i
po prostu ogarnęła mnie ciemność.
Danny's
p.o.v
Minęła
druga w nocy, a Bena nigdzie nie było. Martwiłem się. Pierwszy raz
w życiu naprawdę się o kogoś martwiłem. W miarę moich
możliwości przeszukałem cały klub, w którym się bawiliśmy. Bez
efektów, nigdzie go nie było, a telefonów nie odbierał.
Stałem
przed budynkiem i paliłem już trzeciego z rzędu papierosa. Koło
mnie zjawili się Cam, Sam i James, którzy poszli go szukać w
pobliżu baru.
-Chodźmy
do hotelu, Ben jest dużym chłopcem i pewnie poszedł zaliczyć
jakąś dupeczkę. Nie ma się o co martwić – powiedział Cameron.
- Wróci rano jak zwykle.
-Nie –
powiedziałem jeszcze bardziej zdenerwowany. Myśl, że ktoś inny
może się pieprzyć z Benem lekko mnie poddenerwowała. - Myślę,
że coś się stało.
Jak na
komendę rozdzwonił się mój telefon. Nieznany numer.
-Halo?
- odebrałem drżącym głosem.
-Daniel
Worsnop? - usłyszałem nieznany głos.
-Przy
telefonie.
-Dzwonię
ze szpitala Sounthern Hills. Pana numer był zapisany jako pierwszy w
telefonie pana Beniamina Bruce'a, więc myślę, że to pan powinie
być powiadomiony jako pierwszy.
-Boże...Co
się stało? Gdzie jest ten szpital? Co mu jest? - zasypywałem
mężczyznę pytaniami jak nawiedzony.
-Proszę
się uspokoić. Nie mogę podawać przez telefon takich informacji.
Sunset Road 9300, proszę przyjechać – zakończył rozmowę, a ja
usłyszałem charakterystyczny pisk po drugiej stronie słuchawki.
Wsunąłem
telefon z powrotem do kieszeni. Momentalnie zrobiło mi się słabo i
osunąłem się po zimnej ścianie budynku. Trzy twarze wpatrywały
się we mnie wyczekująco.
-Ben
jest w szpitalu. Nie chcieli mi powiedzieć co się stało –
zamknąłem mocno oczy i schowałem twarz w dłoniach. Nie chciałem
myśleć co mogło mu się stać, bo moje myśli dążyły do
najgorszego.
-No to
na co kurwa czekamy?! Jedziemy! - James jako jedyny w miarę myślący
zamówił taksówkę. Na szczęście szpital był niedaleko, więc
już kilkanaście minut później biegliśmy białym korytarzem ku
recepcji.
-Ben
Bruce. Gdzie jest, co mu się stało? - potok słów wypływał z
moich ust.
-Jest
pan członkiem rodziny? - no kurwa tego brakowało!
-Jestem
jego narzeczonym i żądam kurwa całkowitego raportu na temat jego
stanu zdrowia! - niewinne kłamstwo jeszcze nikomu nie zaszkodziło,
prawda?
Przestraszona
pielęgniarka wyjąkała jedynie, że zaraz pojawi się lekarz, który
wszystko wyjaśni.
Chłopaki
usiedli na plastikowych krzesłach w poczekalni, a ja chodziłem z
jednego końca korytarza na drugi. Z nerwów nie mogłem usiedzieć w
miejscu. Nagle zobaczyłem, że ku mnie zmierza lekarz w lekko
przybrudzonym na czerwono kitlu. Aż się wzdrygnąłem. A co jeśli
to krew Bena, co jeśli on umiera?
Nie
chcę tego. Chcę żeby żył. Nagle zacząłem żałować
wszystkiego.
Byłem...jestem
myślącym tylko o sobie skurwysynem. To ja tam powinienem leżeć, a
nie on.
-Daniel
Worsnop? - zapytał, a ja przytaknąłem. - To ja do pana dzwoniłem.
-Co z
nim?
-Możemy
porozmawiać w moim gabinecie? - znów przytaknąłem i poszedłem za
mężczyzną. - Proszę usiąść – wskazał na krzesło koło
biurka, za którym on sam zasiadł. - Na początku chcę zacząć od
tego, że jest stan jest stabilny, ale ciężki. Ma liczne rany cięte
na ciele. Podejrzewam, że od noża, którym zaatakowali go
napastnicy. Nastąpił również lekki wstrząs mózgu, ma złamane
dwa żebra i w dużym stopniu poobijane ciało.
Nie
mogłem uwierzyć. To brzmiało tak nieprawdziwie. To nie mogła być
prawda.
Nienawidzę
siebie za to co mu się stało. Gdybym go zatrzymał, nie pozwolił
wyjść i powiedział mu co naprawdę siedzi w mojej głowie, to
wszystko potoczyłoby się inaczej.
Mimo
tego wszystkiego co mówiłem, nie myślałem tak. Może go nie
kocham, ale żywię do niego jakieś uczucie. Małe uczucie, które
bardzo powoli rośnie.
-Mam
jeszcze jedną wiadomość, która pewnie pana ucieszy – lekarz
uniósł kąciki ust i spojrzał na mnie ponownie. - Dziecku nic nie
jest. Jest całe i zdrowe. Myślę, że to przez to, że embrion jest
mały, a ciąża dopiero w niezaawansowanym stadium. Gratuluję panie
Worsnop.
-Jakie
dziecko? Jaka ciąża? - zapytałem nie dowierzając w słowa
lekarza.
-Pan
Bruce jest w drugim tygodniu ciąży. Nic nie wspominał?
Nic
nie powiedziałem. Jedynie popatrzyłem na mężczyznę nieobecnym
wzrokiem i wyszedłem stamtąd. Nie wiedziałem co myśleć, co
mówić, nie wiedziałem nic.
Jedyne
co przelatywało mi przez głowię, to fakt, że będę ojcem. Ja,
Danny, który pierdoli wszystko co się rusza Worsnop.
-I co
powiedział lekarz? - zapytał James kiedy podszedłem do nich. - I
czemu jesteś tak kurewsko blady?
Wziąłem
kilka głębokich oddechów żeby się uspokoić i zacząłem mówić.
-Ktoś
go napadł. Ma kilka ran ciętych, złamane dwa żebra i chyba na
tyle – streściłem słowa lekarza, ale pominąłem fakt o ciąży.
Pewnie będzie wolał powiedzieć im sam.
Chciałem
się z nim zobaczyć. Przytulić albo chociaż potrzymać za rękę.
Chciałem powiedzieć mu, że będę z nim, że będę go wspierać
mimo wszystko.
Chciałem
powiedzieć, że będę najlepszym ojcem na świecie.
-Panie
Worsnop? - usłyszałem głos lekarza, z którym rozmawiałem chwilę
wcześniej. - Może pan się z nim na chwilę zobaczyć. Jest
przytomny. Sala 317 – posłał mi pokrzepiający uśmiech, a ja
niczym wystrzelony z procy pognałem do wyznaczonego pokoju.
Chwilę
później już stałem pod drzwiami. Uchyliłem je lekko i wszedłem.
Ben
leżał na dużym łóżku, a różne dziwne igły wystawały z jego
rąk.
Spojrzałem
na niego. Na twarzy miał od groma zadrapań. Gdzieniegdzie kilka
szwów. Bałem się wiedzieć jak wygląda w takim razie reszta jego
ciała.
Mimo
wszystko i tak był piękny.
-Benny?
- wyszeptałem chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Zauważył
mnie, a ja usiadłem na brzegu łóżka. - Martwiłem się.
-N-nie
żartuj sobie – wojowniczy humor nadal się go trzymał. - Wyjdź.
Nie
wyszedłem.
Usiadłem
bliżej niego i chwyciłem jedną z dłoni w swoje. Nawet się nie
wyrywał.
-Popatrz
na mnie, proszę - niechętnie to uczynił, ale jednak. - Tu i teraz
szczerze i z całego serca chciałem cię przeprosić. Jestem idiotą,
wiem i zdaję sobie z tego sprawę. Zraniłem cię i żałuję tego
najbardziej na świecie. Dałbym wszystko żebyś mi wybaczył.
Wszystko za drugą szansę. Zależy mi na tobie jak na nikim
wcześniej. Zdałem sobie sprawę z tego niedawno. Właściwie
dzisiaj, ale właśnie teraz wyjawiam ci moje najszczersze uczucia.
Chciałbym spróbować być z tobą. O ile również tego chcesz.
Zauważyłem
łzy płynące po jego zadrapanych policzkach. Wyciągnąłem dłoń
by je zetrzeć, ale odwrócił twarz w drugą stronę.
-Wiesz
jak cierpiałem? Wiesz kurwa? - zaczął szlochać. - Jeszcze nigdy
nikt mnie tak nie potraktował jak ty i jeszcze błagasz o drugą
szansę? Nie pojmuję cię. Równie dobrze nie pojmuję siebie, bo
chcę ci dać tą szansę. Bo cię kurwa kocham.
-Dziękuję
Benny – coś we mnie pękło i również zacząłem płakać. To
było niepojęte.
W
jednej chwili zmieniłem się w najszczęśliwszego faceta na
świecie.
Nachyliłem
się nad nim i pocałowałem w spierzchnięte usta.
-Będę
się tobą...wami opiekować. Chcę żebyście byli ze mną
szczęśliwi, Ben – wyszeptałem patrząc mu w oczy.
-O
czym ty mówisz?
-O
naszym dziecku – odparłem spokojnie myśląc, że nadal jest w
szoku po wypadku i nie kojarzy niektórych rzeczy.
-Nie
chcę go – wyszeptał i odwrócił ode mnie wzrok. - Myślałem, że
je stracę i nie będzie problemu. Noszę w sobie problem, Danny, a
problemy trzeba rozwiązywać.
-Nie
waż się tak mówić. Nigdy. To jest dziecko i ono żyje. Chcę być
ojcem, chcę je wychowywać i patrzeć jak dorasta, rozumiesz?
-A
skąd w ogóle wiesz, że jest twoje, co? - zapytał buntowniczo.
-Byłem
twoim pierwszym. Nie myśl, że nie wziąłem tego pod uwagę.
Zamilkliśmy.
Siedziałem obok niego i trzymałem nadal jego dłoń i swojej
kreśląc na niej niewiadome wzorki.
-Dobrze
– powiedział nagle po dłuższym milczeniu.
-Hm? -
odparłem zdezorientowany.
-Zostawię
je, ale pod jednym warunkiem.
-Zrobię
co tylko zechcesz – powiedziałem pewnie.
-Zostań
ze mną.
Nie
odpowiedziałem od razu, ale również nie wahając się pocałowałem
go z uczuciem.
Myślę,
że taka odpowiedź była wystarczająca.
~5
miesięcy później~
-Boisz
się? - zapytałem...mojego narzeczonego.
-Jak
cholera – odparł i położył dłoń na swoim brzuchu, który
lekko pomasował. - A co jeśli zareagują negatywnie im się to nie
spodoba?
-Przestań,
wszystko będzie dobrze. A teraz wracaj za scenę i czekaj do
Breathless, dobrze
kochanie? - pocałowałem go szybko w usta i nie czekając na
odpowiedź pobiegłem na scenę zaraz za Jamesem, Camem, Samem i
naszym zastępczym gitarzystą – Alanem.
Dziś
miał być wielki dzień. Ben był już w piątym miesiącu ciąży,
brzuch był coraz bardziej widoczny, a jeszcze nikt nie wiedział.
Nawet chłopaki z zespołu, a tym bardziej nasi rodzice, którzy nie
mieli pojęcia, że w ogóle jesteśmy zaręczeni. Może coś tam
podejrzewali, że jestem bliżej z Benem, ale jakoś udawało mi się
to dementować.
-Witaj
Baltimore! Zaczynamy? - krzyknąłem do tłumu, na co wszyscy
zareagowali entuzjastycznie. Jak zawsze zresztą. James zaczął
wybijać pierwsze takty Run Free i
zaczęło się show.
Następnie
Not the American Average
i krótka przerwa. Zgarnąłem od kogoś z ekipy butelkę wody i
upiłem łyk. Spojrzałem na prawo gdzie zza sceny lekko pomachał do
mnie Ben. Puściłem mu buziaka w powietrzu i wróciliśmy do grania.
Teraz Breathless, a po
tym mała niespodzianka.
Zacząłem
śpiewać, ale co chwila zerkałem na Bena, który zaczynał robić
się coraz bardziej poddenerwowany i wyglądał jakby nie chciał
żeby piosenka się skończyła.
Stety-niestety
kiedyś to musiało nadejść.
Fani
krzyczeli, skandowali nazwę naszego zespołu i w ogóle na sali
gdzie graliśmy był zajebisty harmider.
-Mogę
was prosić o ciszę? - krzyknąłem, co dzięki Bogu zadziałało. -
Mam dla was ważną nowinę.
Znów
spojrzałem na Bena. Ściągnął swoją wielką bluzę i był gotowy
do wyjścia. Powstrzymałem go ruchem ręki.
-Chciałbym
was w coś wtajemniczyć, ale wiem, że to co powiem za godzinę już
będzie na YouTubie – zaśmiałem się. - To będzie nudne
pieprzenie zakochanego człowieka – fani zaczęli coś krzyczeć,
ale nie zwróciłem na to wielkiej uwagi. - Tak, jestem zajebiście
zakochany i z dnia na dzień zakochuję się jeszcze bardziej.
Bardzo mi przykro moje panie, jestem zajęty – tu krzyk
zawiedzionej damskiej publiczności. Parsknąłem śmiechem. - A co
najlepsze w tym wszystkim, to to, że za 4 miesiące zostanę ojcem!
-Co
kurwa? - usłyszałem Camerona. Spojrzałem na resztę chłopaków.
Byli równie dobrze zdziwieni co Liddell.
-Chciałbym
wam kogoś przedstawić, ale w sumie już znacie tę osobę – znów
skierowałem słowa do publiczności i skinąłem na Bena aby
dołączył do mnie na scenie.
Ubrany
w koszulkę z logo Skid Row z dłonią na swoim zaokrąglonym brzuchu
zaczął powoli iść w moją stronę. Wyglądał cudownie. Przez
ostatni czas urosły mu włosy, gdzieniegdzie się bardziej
zaokrąglił i po prostu wyglądał uroczo.
Stanął
obok mnie, a ja objąłem go ramieniem i przytuliłem do siebie.
Tak
głośnego krzyku nie słyszałem jeszcze nigdy! Czasem dało się
wychwycić pojedyncze ''wiedziałam!'' albo coś w tym stylu.
Zaraz
potem obok nas pojawiła się reszta zespołu. Byli zaskoczeni, ale
nie widziałem żeby byli źli.
Na
szczęście.
-Mam
nadzieję, że nie jesteście źli, że ukrywaliśmy to przed wami –
znów zwróciłem się do publiczności, a także i do chłopaków.
Sam
wyrwał mi mikrofon z ręki.
-Ja
pierdolę, będę wujkiem!
Uśmiechnąłem
się do Bena i pogładziłem jego brzuszek, na którym złożyłem
mały pocałunek.
Byłem
przeszczęśliwy. Mamo osobę, którą kocham nad życie, jestem
zaręczony, niedługo biorę ślub i oczekuję dziecka. Jest
idealnie.
Wziąłem
mikrofon od Sama i dziękując fanom za wyrozumiałość pożegnałem
się z nimi i życzyłem dobrej nocy.
Wziąłem
Bena za rękę i poszliśmy do garderoby nie czekając na chłopaków,
którzy pewnie zeszli do fanów.
-Wiesz
co? - zacząłem, kiedy weszliśmy do garderoby, a Ben usiadł na
sofie. - Kocham cię.
~4
miesiące później~
Ben i
ja zamieszkaliśmy razem. Kupiliśmy całkiem ładny i duży dom na
przedmieściach Londynu.
Nasze
rodziny na szczęście nie miały nic przeciwko naszemu związkowi,
więc czułem się dodatkowo spełniony.
Jedynym
minusem całej tej sytuacji było to, że musieliśmy zawiesić
działalność Asking Alexandrii ze względu na stan Bena, ale kiedy
tylko wszystko się uporządkuje – wracamy do pracy nad kolejną
płytą.
Właśnie
pisałem jedną z nowych piosenek na album kiedy usłyszałem krzyk
Bena.
-Danny,
kurwa, chodź tu! - szybko pobiegłem do naszej sypialni i ujrzałem
Bena, który siedział na brzegu łóżka i trzymał się za swój
niemały brzuch. - To chyba już!
-O
kurwa! - pomogłem mu wstać i zejść po schodach do naszego
samochodu. Uprzednio zamykając drzwi wyruszyliśmy do szpitala.
Boże,
będę ojcem, będę ojcem, będę ojcem!
Później,
z Benem uwieszonym do mojego ramienia weszliśmy do budynku szpitala.
Kiedy
nas zobaczono, bez słowa odebrano ode mnie mojego narzeczonego, a
mnie kazano usiąść, czekać i nie przeszkadzać.
Jak ja
kurwa mam spokojnie czekać, kiedy zaraz zostanę ojcem?
Boże!
Zadzwoniłem po Jamesa i Camerona wiedząc, że Sam u niego będzie i
nakazałem przyjechać. Nie poradzę sobie sam z tym stresem!
Godzinę
później kiedy wszyscy w czwórkę siedzieliśmy i czekaliśmy, z
sali w której zniknął Ben wyszedł lekarz w zakrwawionym zielonym
kitlu. Nienawidzę krwi.
-Doktorze,
jak z nimi? - zapytałem roztrzęsiony.
Nie
spodobał mi się wzrok jakim na mnie spojrzał. Wiedziałem, że coś
jest nie tak.
-Z
dzieckiem wszystko w jak najlepszym porządku. Gratuluję,
dziewczynka.
-A co z Benem?
-Cóż...stracił dużo...bardzo dużo krwi, ale udało się. Żyje – powiedział i wrócił stamtąd skąd
przyszedł.
Po kolejnej godzinie pozwolono wreszcie mi się z nim spotkać.
Sala 317. Znów.
Nieśmiało wszedłem i ujrzałem najpiękniejszy widok na świecie. Mój narzeczony z naszymdzieckiem na rękach. Maleństwo spało, a Ben zapatrzony w nią uśmiechał się lekko.
-Jak się czujesz? - zapytałem cicho.
-Obolały. Ale jak patrzę na Renee czuję się o wiele lepiej – wyszeptał i nawet nie spojrzał na mnie. Był zbyt zapatrzony w dziecko.
-Renee? Piękne – nie płacz Danielu, nie płacz! Nakazałem sobie w duchu, ale...łza wzruszenia
spłynęła po moim policzku. - Witaj na świecie kochanie.
|
TO. JEST. ZAJEBISTE.
OdpowiedzUsuńasdfghjkl; wyję, cudowny brusnop ;__;
OdpowiedzUsuńświetne :D bardzo szybko się czyta, takie wciągające ^^
OdpowiedzUsuńnapisz jakiegoś Jalex'a, bo będzie na pewno cudne!
przez długi czas nie chciałam tego przeczytać, bo męska ciąża, ale to jest kwjhfdiwhefkhwkfhewrkfm. Gratulacje, sprawiłaś, że zacznę czytać jeszcze więcej fików ;_______;
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy zobaczysz tego komcia ode mnie, wiedz, że szukałam tego shota, bo chciałam właśnie przeczytać o ciężarnym Benie.
OdpowiedzUsuńTO JEST PJENKNE ;______________;
Kiedy przeczytałam "co kurwa" Camerona, gdy Danny ogłaszał, że będzie ojcem to wyobraziłam sobie tą scenkę i myślałam, że zejde XDDDDDDDDDDDDDDDD
I jak ktoś krzyknął "wiedziałam" to w myślach zobaczyłam ciebie jak sie drzesz i stoisz w tym tłumie razem z dżaredaczu XDDDDDDDDD
Co do shota to jeszcze raz:
TO JEST PJENKNE ;_____;
(tutaj wyrazisty błąd, wyraz zajebistości, którą emanuje to opowiadanie)
+ ja bym dała mniej wulgaryzmów, no, ale to ja XD
Ben w ciąży 5ever <3
/ANDŻEJ.
JA PIERDOLE NAJBARDZIEJ POJEBANY BRUSNOP JAKIEGOKOLWIEK PRZECZYTAŁAM XD Zniszczyłaś mi dziewczyno psychikę, ale propsy i ukłony za pomysłowość :D
OdpowiedzUsuń